Witaj! Szczęść Boże!

Blog ten powstał po to, byśmy wzrastali w wierze zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego: U wszystkich ochrzczonych, dzieci i dorosłych, po chrzcie wiara powinna wzrastać. (...)Przygotowanie do chrztu stawia człowieka jedynie na progu nowego życia. KKK 1254

Od wegetacji do życia...

Don\'t let the sun go down on your grievances
foter.com


„Nie oddawaj siebie na wolę swych żądz, abyś jak bawół nie był [nimi] miotany. Liście zmarnujesz, owoce zniszczysz i pozostawisz siebie jak uschłe drzewo. Zła żądza zgubi tego, kto jej nabył, i uczyni go uciechą dla wrogów” (Syr 6, 1-4).

Mam na imię Daniel. Niedawno skończyłem 22 lata. Jestem trzeźwiejącym seksoholikiem, tzn. człowiekiem uzależnionym od pornografii, masturbacji, uwodzenia, fantazjowania, seksu i chorych związków. Powyższy cytat z Pisma św. w pełni opisuje moje życie.


Początek

Nie wiem, kiedy to się zaczęło: może w wieku 4 – 5 lat, wtedy, kiedy po raz pierwszy oglądałem gazetę pornograficzną? Wychowywałem się w katolickiej, praktykującej rodzinie, rodzice nauczyli mnie podstawowych prawd wiary oraz modlitw; dawali mi przykład wiernej miłości oraz dobrego życia, ale gdzieś coś zaszwankowało. Wiedziałem, że jest Bóg, który mnie stworzył, ale nie nawiązałem z Nim relacji. Modliłem się mechanicznie razem z rodzicami, a gdy dostałem swój pokój, przestałem to robić. Nie potrafiłem się modlić, nie mogłem. Jak próbowałem, to strasznie mi się nie chciało – i tak od wczesnego dzieciństwa do 18. roku życia nie modliłem się prawie wcale. Chodziłem do kościoła, bo tak było trzeba. Między mną a Bogiem wyrósł mur – mur zbudowany przeze mnie z pomocą ojca kłamstwa. Rosłem, a przy mnie byli nieodłączni kompani – coraz częstszy samogwałt, pornografia, fantazje o koleżankach, miłości i seksie… Nie podobał mi się świat, który widziałem wokół. Nie potrafiłem stworzyć relacji z rówieśnikami, żyłem raczej obok nich. Byłem dość rozgarniętym dzieciakiem i nauka nie sprawiała mi problemów; całe dnie potrafiłem nie robić nic poza czytaniem książek (i oczywiście oddawaniem się swoim ulubionym praktykom).
W czwartej klasie podstawówki przystąpiłem do ministrantów. Miało mi to pomóc przestać robić to, co napawało mnie wstydem i złością do samego siebie. Idąc do I Komunii Świętej, nie spowiadałem się z nieczystości, bo po prostu nie wiedziałem, jak to się nazywa, ale wiedziałem, że to jest złe i że ja jestem zły. Tak więc zostałem ministrantem i lektorem, który uwielbiał czytać fragmenty Pisma Świętego, ale nie wierzył w to, co czyta...

Zagubienie

Gdy poszedłem do gimnazjum, trafiłem na ludzi wrogo nastawionych do Kościoła. Ogromnie mnie fascynowało takie podejście. Zawsze mnie pociągało to, co jest zakazane, grzeszne, występne, podczas gdy dobro było dla mnie nudne. Zacząłem ubliżać Bogu, świętym, Maryi, przekręcać religijne pieśni, nabijać się z Kościoła, księży, zakonnic, jednocześnie na zewnątrz zachowując pozory porządnego katolika. Równolegle rozwijał się mój nałóg...
Od 13. roku życia zacząłem kupować pornografię w kioskach i wypożyczać kasety w wypożyczalni. By mieć na to pieniądze, okradałem swoich rodziców z ich ciężko zarobionych pieniędzy. Siedziałem nocami przed telewizorem, szukając programów erotycznych, chodziłem po śmietnikach i krzakach, by znaleźć to, czego pragnąłem… Obrazy w mojej głowie, treści, którymi się karmiłem, musiały być coraz ostrzejsze. Mur między mną a Bogiem rósł coraz bardziej. I rosła moja pycha – byłem inteligentny (choć oceny miałem coraz gorsze), oczytany. A otoczenie uważało mnie za małego geniusza. Bóg nie był mi potrzebny...
Kiedy rodzice kupili mi komputer i założyli Internet, oprócz penetrowania stron z pornografią zacząłem się „dokształcać” także w innym kierunku. Odwiedzałem strony satanistów, portale racjonalistów udowadniających, że Bóg umarł, a religia to choroba, itp. Dziś, gdy przypomnę sobie obraz tamtych dni – masturbacja kilka razy dziennie, pornografia, fascynacja satanizmem, okultyzmem, racjonalizmem, kłótnie z rodzicami, coraz gorsze oceny, wielogodzinne ciągi komputerowe, lenistwo, złość, niewiara, ciągły hałas muzyki, telewizji, filmów – to łzy stają mi w oczach. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść...

Złudne nadzieje

Około 15. roku życia poczułem, że mam problem, który mi przeszkadza. Zrozumiałem, że to jest nałóg i że potrzebuję pomocy z zewnątrz. Pierwszym źródłem tej pomocy, jakie przyszło mi do głowy, był Kościół. Wprawdzie oddaliłem się od niego, ale dzięki temu, że moja siostra podsyłała mi Miłujcie się! i dawała mi przykład czystości, postanowiłem skorzystać z tej pomocy. Czytałem wiele świadectw ludzi, którzy mieli podobny problem i wyszli z niego dzięki łasce Boga, modlitwie oraz sakramentowi pokuty.
Poszedłem do liceum i postanowiłem, że teraz będę żył inaczej. Spowiadałem się po masturbacji, wierząc, że po którymś razie przestanę to robić. Na lekcjach religii i w rozmowach z rówieśnikami występowałem jako gorliwy obrońca Kościoła, życia poczętego i czystości. I znów to wszystko była obłuda, bo dalej oglądałem porno, podrywałem dziewczyny na prawo i lewo, wchodziłem na czaty i Gadu-Gadu, aby flirtować z koleżankami. Szczerze wierzyłem w naukę Kościoła dotyczącą szacunku dla życia poczętego, czystości, tego, jak powinno się żyć; chciałem, by wszyscy tak żyli, ale sam tak nie potrafiłem. Tak jakby mieszkało we mnie dwóch ludzi – pragnący dobra Dr Jekyll i bezradny wobec skłonności do zła Mr Hyde.
Na skutki tego rozdarcia nie trzeba było długo czekać: jedna z moich koleżanek nieszczęśliwie zauroczyła się mną i podcięła sobie żyły. Na szczęście przeżyła, ale po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, że to nie jest zabawa. Nic się jednak nie zmieniłem… Niby chciałem być inny, ale nie potrafiłem, nie chciałem tak naprawdę. Chciałem raczej, żeby Bóg odebrał mi tylko negatywne konsekwencje moich grzechów, abym ja sam nie musiał się zmieniać. Z jednej strony chciałem uwolnienia, ale z drugiej nie chciałem oddać przyjemności i łatwej ucieczki od problemów, jaką dawał nałóg. Równocześnie jednak odczuwałem coraz więcej lęku – że nigdy nie będę w stanie stworzyć związku, że kogoś zgwałcę, że świat w mojej głowie zleje mi się ze światem realnym, że zwariuję i w końcu popełnię samobójstwo... Patrzyłem na swoich rówieśników i widziałem ludzi, którzy mają różne zainteresowania, którzy się rozwijają – a ja marzyłem tylko o seksie, dziewczynach, pieniądzach i prestiżu. Nie miałem pasji czy hobby, wszystkie moje działania były smutną koniecznością wynikającą z nałogu... Czasem czułem się tak, jakbym miał 80 lat i był całkiem wypalony, jakbym nie miał już duszy. Budziłem się rano i marzyłem o śmierci, bo wiedziałem, że ten dzień będzie taki jak ten wczoraj i jak ten jutro – że znów będę się oddawał nałogowi, że będę się czuł jak ostatni śmieć i że znów doświadczę tego samego bezsensu...

Dno

Powoli zbliżały się moje 18. urodziny. W związku z tym rodzice zapowiedzieli, że pójdziemy razem na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, co było moim ogromnym marzeniem. Kolejna deska ratunku… Na pielgrzymce czułem się wspaniale. Uwielbiam chodzić, więc marsze po 30 km dziennie były dla mnie przyjemnością. Modliłem się, śpiewałem, wyciszony czułem obecność Boga i nie myślałem nawet o seksie; znów czułem wolność od nałogu. Ale niestety po pielgrzymce wszystko szybko wróciło do poprzedniego stanu...
Jakiś czas potem trafiłem dość przypadkowo na koncert chrześcijańskiego zespołu rockowego. Tam spotkałem Martę – dziewczynę, którą pamiętałem z pielgrzymki. Wymieniliśmy numery telefonów, a ona zaprosiła mnie do siebie. Zaczęliśmy ze sobą esemesować, rozmawiać przez telefon, w końcu się spotkaliśmy. Było wspaniale. Czułem, że Marta mi się bardzo podoba, że mógłbym z nią rozmawiać godzinami, że tyle nas łączy. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Zaczęliśmy regularnie się spotykać i po raz pierwszy w życiu się zakochałem. Poczułem, że już nie muszę się masturbować, oglądać pornografii ani się uganiać za dziewczynami, bo mam „narzeczoną” – i rzeczywiście przez jakiś czas mój nałóg przygasł. Jednak Marta zauważyła, że ze mną jest coś nie tak. Zdecydowałem się wówczas powiedzieć jej część prawdy, a mianowicie, tak ogólnie, że jestem uzależniony od pornografii. Marta bardzo to przeżyła, ale powiedziała, że mnie z tego wyleczy. Na początku jeszcze jej mówiłem, kiedy upadam, ale po jakimś czasie, gdy już wróciłem do wszystkich swoich praktyk sprzed naszej znajomości, zacząłem ją z wyrachowaniem okłamywać.
Po 4 miesiącach spotykania się po raz pierwszy uprawialiśmy petting. To musiało się wydarzyć, bo już od dłuższego czasu sprawdzałem, na ile mogę sobie pozwolić. To było bardzo mocne przeżycie, przy którym zbladły wszystkie moje wcześniejsze doświadczenia. Ale był kac moralny, obustronne przyrzeczenia, że już nigdy, że wybieramy czystość, że koniec z grzechem… Było jednak odwrotnie: wpadłem w wir seksu – samogwałt przy pornografii, przy fantazjach o Marcie, petting, znów samogwałt i tak w kółko... Coraz więcej, coraz mocniej… Uważałem znajomość z Martą za Boży dar, bo przecież poznaliśmy się na pielgrzymce. Ale tak naprawdę nigdy nie zaprosiliśmy Boga do naszego związku. Było coraz gorzej – coraz mniej rozmów, coraz więcej seksu... Kłótnie o to, że podrywam jej koleżanki, że nie mówię nic o sobie, że jestem nieczuły i brutalny. Coraz częściej chciałem od niej uciec, ale nie potrafiłem bez niej żyć. Chciałem być dla Marty dobry, być dla niej wsparciem – a tylko ją krzywdziłem i wykorzystywałem... Ten związek pokazał mi, że nie potrafię stworzyć więzi z osobą (dziś wiem, że brak więzi z Bogiem przekłada się na jej brak z ludźmi), że mnie nie ma w tej relacji, że nie potrafię być z dziewczyną. W środku byłem martwy. Nawet podczas seksu nic specjalnego nie czułem.
W październiku 2006 r. poszedłem na studia do miasta oddalonego o 300 km od mojej rodzinnej miejscowości. Teraz wiem, że zabieram swoją chorobę wszędzie, gdzie jestem. Wtedy jeszcze żyłem iluzją, że tak nie jest. Poznałem nowych ludzi, wielkomiejskie życie, wolność od nadzoru rodziców. Siłą rzeczy moja relacja z Martą się rozluźniła, no i się rozstaliśmy. Marta nie chciała być traktowana jak dziewczyna na godziny, okłamywana i oszukiwana. Chciała szacunku, szczerości, miłości, rozmowy. Pragnęła czuć się ważna, a ja nie potrafiłem jej tego dać. Nie wierzyła już w moje obietnice. Tylko gadać potrafiłem... Chciałem umrzeć, bo nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Byłem uzależniony od niej tak samo jak od seksu.
W grudniu znów zacząłem spotykać się z Martą, ale było coraz gorzej. Poza seksem już nie było prawie nic, ale i tu pojawiły się nowe problemy: zacząłem mieć problemy z potencją, ponieważ mój organizm był już wyczerpany szaleństwem ciągłego seksu. Poza tym za każdą chwilę haju płaciłem ogromnym cierpieniem psychicznym i bólem fizycznym. Powróciły kłótnie, pretensje, kłamstwa i oszustwa...
W lutym Marta zadzwoniła i powiedziała, że chyba jest w ciąży. W jednej chwili poczułem, jak wali mi się cały świat. Przez dobę, gdy czekałem, aż zrobi sobie test, w głowie kotłowały mi się różne myśli – że się zabiję, że chciałbym, żeby to dziecko umarło albo żeby Marta je usunęła... Mój strach pokazał, że jestem nieodpowiedzialnym dzieckiem i że myślę tylko o sobie, a nie o tym, co przeżywa moja dziewczyna. Wynik testu ciążowego okazał się negatywny, a Marta zobaczyła, jak bardzo jestem niedojrzały. Cała ta sytuacja przyspieszyła zakończenie naszej relacji. W Wielki Czwartek 2007 roku spotkaliśmy się ostatni raz. Znów chciałem umrzeć...
Dzięki rodzinie, która mnie wspierała, nie zrobiłem na szczęście nic głupiego, ale ze zdwojoną siłą rzuciłem się w wir pornografii i masturbacji. Jakby mało było mojego uwikłania seksualnego, to od pierwszego roku studiów upijałem się na imprezach i zdarzało mi się jeździć pod wpływem alkoholu. Piłem coraz więcej...
W wakacje miałem się uczyć do egzaminu poprawkowego. Moi rodzice wyjechali i przez 3 tygodnie pilnowałem domu. Jednak zamiast wziąć się do nauki, piłem, siedziałem przed komputerem po kilkanaście godzin na dobę, oglądając porno i flirtując na Gadu-Gadu, nie myłem się i chodziłem w jednym ubraniu. To było moje dno – poczułem, że dobrze byłoby ze sobą skończyć, bo po co żyć bez jakiejkolwiek nadziei na normalne życie czy na związek... To już nie było życie, ale wegetacja. We wrześniu zawaliłem rok i wylądowałem na warunku. Nie potrafiłem się już uczyć, zapamiętywać, skupić się... Nie miałem na to ani siły, ani czasu, bo dzień wypełniał mi nałóg. Nie miałem żadnych ambicji. Życie codzienne, nauka, obowiązki, mycie się, przygotowywanie jedzenia – wszystko to stało się udręką. Paradoksalnie przy tym wszystkim uważałem się za władcę świata, za boga, który stoi ponad dobrem i złem...
Na początku października przekroczyłem kolejną granicę, próbując nakłonić koleżankę do seksu podczas spaceru w ciemnej, parkowej alejce. Na szczęście dostałem kosza. Zostałem z poczuciem, że mało brakowało, abym ją zgwałcił... Kilka dni później chodziłem za kobietą, która wyszła z kina, chcąc zaproponować jej seks. Zacząłem myśleć o kilku swoich kolegach jako partnerach seksualnych... Jeździłem na giełdę elektroniczną, gdzie kupowałem porno za kilkadziesiąt złotych, choć brakowało mi na jedzenie...
W ciągu 2 lat moja degradacja postępowała w niesamowitym tempie. Teraz, mając 20 lat, miałem za sobą burzliwy związek pełen chorego seksu; doszedłem do stanu, w którym legalne porno już mi nie wystarczało, i szukałem już głównie nielegalnego; tkwiłem w kilku relacjach z dziewczynami, masturbowałem się po wiele razy dziennie, chodziłem za kobietami, planowałem wejść w homoseksualizm, korzystanie z agencji i męską prostytucję... Przewidywałem, że do 25. roku życia albo się zabiję, albo złapię jakąś paskudną chorobę, np. AIDS, albo wyląduję w więzieniu.

Światełko w tunelu

Bóg jednak nigdy mnie nie opuścił, nie pozwolił, żebym zniszczył do końca życie, które On mi dał. W listopadzie 2007 roku siedziałem – jak zwykle wieczorem – przed pornografią. W pewnym momencie przypomniałem sobie jednak, że ostatnio słyszałem o wspólnocie pomagającej seksoholikom, opartej na Programie 12 Kroków i 12 Tradycji Anonimowych Alkoholików. Wpisałem w wyszukiwarkę ich nazwę i znalazłem ich stronę. Okazało się, że nie mają spotkań w mojej miejscowości, ale istnieje możliwość spotkania się z jednym z jej członków. Paweł okazał się o ponad 20 lat starszy ode mnie, ale historia jego życia była podobna do mojej – ogromne zniewolenia seksualne, balansowanie na granicy śmierci, bankructwo finansowe, zniszczona rodzina... Ten człowiek jednak nie oddawał się nałogowi od 4,5 roku i jego życie się układało. To, co mówił, podobało mi się. Przyjąłem, że warunkiem zdrowienia jest uczestnictwo we wspólnocie zdrowiejących seksoholików, praca nad Programem 12 Kroków pod kierunkiem osoby zaawansowanej w zdrowieniu. Spodobało mi się nawet to, że będę musiał przebudować całe swoje życie i że będzie bolało. Ten człowiek mi zaimponował. Jedna rzecz jednak mnie rozsierdziła – warunkiem trzeźwego życia dla mnie jako dla kawalera miała być całkowita wstrzemięźliwość seksualna. Nie! Miałbym się na to zgodzić?! Momentami wydawało mi się, że trafiłem na jakiegoś walniętego fanatyka czystości seksualnej. „Przecież nie można żyć bez seksu, to powoduje choroby psychiczne!” – myślałem, wracając do mieszkania, ale niepokój pozostał. Miałem w głowie spokój tego człowieka, jego pogodę ducha, jego radość pomimo 4,5 roku całkowitej abstynencji od seksu, podczas gdy ja byłem zmęczony, znerwicowany, zdesperowany... To ja byłem bliski choroby psychicznej, a nie on. Przełamałem się, wiedząc, że nie dam rady już tak dłużej żyć, a zawsze przecież mogę się wycofać. Zadzwoniłem do Pawła i zaczęliśmy rozmawiać o założeniu wspólnoty w mojej miejscowości.
Udało się szybko znaleźć lokal. Tuż przed sylwestrem zorganizowaliśmy pierwsze spotkanie. Jednak ja dalej byłem w czynnym nałogu. W okresie świątecznym postanowiłem, że wyniosę komputer do pokoju bez Internetu, żeby mnie nie kusiło. Jednak kilka razy dziennie przenosiłem komputer do pokoju z Internetem, by po oddaniu się nałogowi z poczuciem winy znów go wynosić. Paranoja. Ból wielokrotnie przerastał przyjemność… 5 stycznia 2008 roku uległem nałogowi ostatni raz.

Nowa droga

Zacząłem regularnie uczęszczać na spotkania nowej wspólnoty i modlić się. To było niesamowite dla kogoś, kto całe życie modlił się bardzo rzadko. Każdego ranka prosiłem Boga o to, bym przeżył ten dzień w abstynencji, a wieczorem dziękowałem, że pozostałem trzeźwy. Każdego dnia stawał się cud. Robiłem wszystko, co sugerował mi Paweł i inni zdrowiejący seksoholicy, choć pycha też dawała o sobie znać. Modliłem się, pisałem pisemne prace związane z programem zdrowienia z seksoholizmu, chodziłem na spotkania. Często kontaktowałem się ze zdrowiejącymi seksoholikami. Bywało, że dzwoniłem do nich kilkanaście razy dziennie – wszystko po to, by nie wrócić do koszmaru. Czasem wydawało mi się jednak, że koszmar się dopiero zaczął: bolało mnie całe ciało, męczyły nocne majaki… Budziłem się na przykład w nocy zlany potem, sądząc, że w pokoju jest morderca… Toczył mnie bezsens, lęk, męczyły myśli seksualne i sny pornograficzne, wracały wspomnienia dziewczyn, na pornografię wystawioną w kioskach reagowałem paniką... Wszystko to składało się na wspólny dla wszelkich uzależnień syndrom odstawienia.
Ponadto pozostawały nierozwiązane problemy na studiach, niezakończone relacje z dziewczynami, konflikty w domu... Ale mimo tego wszystkiego żyłem lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zacząłem czuć swoją godność; chodziłem czysty, regularnie jadłem, coraz częściej odczuwałem radość życia i szacunek do samego siebie. Nie krzywdziłem już siebie i innych. W trudnych chwilach zwracałem się do Boga i prosiłem o Jego opiekę. Po raz pierwszy w życiu współpracowałem z łaską, a nie biadoliłem o ratunek, w istocie nie chcąc się zmienić. W abstynencji zobaczyłem dopiero w pełni całą swoją nędzę: wszystkie moje relacje były przeżarte chorobą, nie potrafiłem rozmawiać z ludźmi (szczególnie z kobietami), patrzyłem na ludzi jak na przedmioty, problem stanowiło dla mnie załatwienie drobnych spraw, np. na poczcie, byłem niezrównoważony emocjonalnie, nie potrafiłem się uczyć…
Bóg dał mi łaskę, że nie pogrążyłem się w żalu i marazmie oraz że zacząłem układać swoje życie. Przede wszystkim dzięki Niemu – także dzięki wspólnocie zdrowiejących seksoholików – wszystkie dziedziny życia zaczęły mi się stopniowo układać. Zerwałem chore relacje z dziewczynami, polepszyły się również moje stosunki z rodzicami i rodzeństwem, kolegami oraz koleżankami. Zacząłem leczyć różne schorzenia, które przyplątały mi się w czynnym nałogu. Pamiętam dzień, kiedy ukończyłem zdawanie wszystkich zaległych i bieżących egzaminów – co za radość dla człowieka, który od wielu lat zawsze z czymś ważnym zalegał! Zacząłem wychodzić na prostą także finansowo, żyć według planu, pokonywać swój ogromny materializm.
Moje zdrowienie to cud – nie boję się użyć tego słowa, bo to wszystko nie ze mnie pochodzi. To Bóg dał mi łaskę widzenia w sobie i innych ludziach godności Jego dziecka, szanowania tej godności, widzenia tego, że mam prawo do lepszego życia i Jego miłości. To On w swej wspaniałej dobroci obdarzył mnie łaską zdrowienia. (Wyobraźcie sobie, że jakiś czas temu pierwszy raz w życiu tańczyłem na „trzeźwo” z dziewczyną! Rozumiecie: ja – seksoholik, tańczyłem z dziewczyną, nie pragnąc jej wykorzystać!). To Bóg sprawił, że mam przyjaciół, na których mogę liczyć w każdej życiowej sytuacji (w czynnym nałogu nie miałem przyjaciół). To Bóg z pomocą programu i wspólnoty pomógł mi przejść przez różne problemy: kryzysy w zdrowieniu, groźbę utraty mieszkania czy wyrzucenia ze studiów. To Bóg pozwala mi teraz pomagać w zdrowieniu innym seksoholikom. On uczynił ze mnie narzędzie swego pokoju, pokazał mi sens, nadzieję i radość życia.
Nie wszystko jest oczywiście idealnie. Ciężko mi było (i wciąż czasem jeszcze jest) żyć bez seksu, bez dziewczyn, bez haju – ale wiem, że poza tą drogą nie ma dla mnie innej. Pamiętam swoją pierwszą spowiedź, gdy nie musiałem spowiadać się z masturbacji, pornografii i seksu. To było wspaniałe i napełniło mnie radością. Równolegle z godzeniem się z Bogiem godziłem się z Kościołem. Powoli zacząłem odnajdować w Nim swoją tożsamość, choć nadal mam z wiarą sporo problemów. Trzymam się tego, że jestem chorym dzieckiem, które wierzy najlepiej, jak potrafi, i najlepiej, jak potrafi, żyje, a Bóg – najlepszy Ojciec – opiekuje się nim i kocha je takim, jakie jest. Pomagam sobie i innym, naprawiam powoli krzywdy wyrządzone przez siebie, oddaję Bogu swoje wady charakteru. Żyję lepiej niż kiedykolwiek. Bóg dokonał niemożliwego – z Jego pomocą wyszedłem z szaleństwa czynnego seksoholizmu. Wierzę, że nie ma takiej ruiny, której Bóg nie mógłby odbudować, ani takiego uschłego drzewa, które za Jego sprawą nie stałoby się na nowo zielone. On może wszystko, tylko trzeba współpracować z Jego łaską. Pisze to ten, któremu Pan uczynił wielkie rzeczy. Niech i Wam czyni!

Daniel, seksoholik



KONTAKT DO WSPÓLNOTY
ANONIMOWYCH SEKSOHOLIKÓW (SA)
tel. kom.: 0 798 05 66 77
e-mail: wspolnota.sa@wp.pl
dodatkowe informacje:
www.sa.org
www.seksoholicy.webpark.pl

Źródło:  http://milujciesie.org.pl/nr/mlodziez/od_wegetacji_do_zycia.html