Witaj! Szczęść Boże!

Blog ten powstał po to, byśmy wzrastali w wierze zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego: U wszystkich ochrzczonych, dzieci i dorosłych, po chrzcie wiara powinna wzrastać. (...)Przygotowanie do chrztu stawia człowieka jedynie na progu nowego życia. KKK 1254

Odtworca roli Chrystusa w “Pasji” – James Caviezel.

Kiedy spotkałem się z Melem Gibsonem, aby wstępnie porozmawiać, powiedziałem do niego: “Chcesz, abym zagrał Jezusa, prawda?”. A on na to: “No… tak”. Następnego dnia zadzwonił i trzykrotnie próbował mi to jednak wyperswadować. A ja mówię: “Ale Mel, dlaczego starasz się mnie od tego odwieść?”. Odpowiedział: “Bo to może być koniec twojej kariery. To może być też koniec mojej kariery, i wszystkich, którzy się do tego zabiorą. Czy ty rozumiesz, co ja chcę z tym filmem zrobić?”.



 Rozmowa z Jamesem Caviezelem  (“Cienka czerwona linia”) – aktorem, odtwórcą roli Chrystusa w filmie “Pasja” Mela Gibsona

Thomas Szyszkiewicz: – Jak to jest grać swojego Pana i Mistrza?
James Caviezel: – Z jednej strony jestem tym zaszczycony; ale z drugiej zastanawiam się: Dlaczego wybrałeś właśnie mnie, Panie, mnie, takiego grzesznika? Ale ponieważ zostałem wybrany, próbowałem koncentrować się raczej na wyrażaniu wdzięczności za ten fakt.  Myślę, że ludzie nie rozumieją tego, iż właściwie cały czas podczas realizacji filmu czułem się bardzo niezręcznie. Kiedy skończyliśmy nagrywanie, naprawdę się ucieszyłem. Było to bowiem bardzo trudne do zniesienia. Na koniec robiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia – objąłem Mela ramieniem, a on mnie i powiedział: “Och, prawie skończyliśmy”, i nagle poczułem, jak zaczął cały drżeć, spuścił głowę i się rozpłakał. Może ludzie źle to odbiorą, ale ja wcale tak się nie czułem, bo to wszystko było mi już obojętne. Mnie po prostu wszystko straszliwie bolało.

-Czy czuł Pan, że zaczyna myśleć tak jak Chrystus, tak jak to opisuje św. Paweł?
- Modliłem się raczej, żeby ludzie nie widzieli mnie, ale Jezusa, jako że jedyną moją motywacją, by grać w tym filmie, było pragnienie, aby świat się nawrócił. I bezustannie odmawiałem Różaniec, żeby Matka Boża prowadziła mnie do swojego Syna.  Nikt, i mówię to z całym przekonaniem, nikt dotąd nie przedstawił Męki Chrystusa w ten sposób. Według mnie, jest to najbardziej autentyczna wersja, jaka dotąd została zrealizowana. Podobno około 2 milionów ludzi ma zobaczyć ten film.  Ale żaden z nas nie robił tego dla pieniędzy, to było naprawdę z miłości. Nic mi za to nie zapłacono, Mel też nie dostał pieniędzy. Wszyscy ofiarowali swój czas za darmo – bo robili to z miłości.

- Naprawdę? Nikt nie dostał ani grosza?
- Naprawdę. Jeśli film coś zarobi, to wówczas dostaniemy swoją część. Ale tak się robi większość filmów.  Mam przeczucie, że “Pasja” to najwspanialszy film, jaki kiedykolwiek zrealizowano, ale według mnie to jest coś więcej niż tylko film. Kiedy się go ogląda, nie można nie postawić pytania: Czy to jest film, czy też medytacja?

- Patrząc na swój dorobek filmowy, nie zadaje Pan sobie czasem pytania: Czy naprawdę powinienem był zagrać w tym lub tamtym filmie?
- Zadaję sobie takie pytanie w przypadku każdego filmu.

- Nawet w przypadku “Pasji”?
- Nie, jestem całkowicie przekonany, że w tym filmie miałem zagrać, nawet jeśliby miał on być ostatnim. Kiedy spotkałem się z Melem Gibsonem, aby wstępnie porozmawiać, powiedziałem do niego: “Chcesz, abym zagrał Jezusa, prawda?”. A on na to: “No… tak”. Następnego dnia zadzwonił i trzykrotnie próbował mi to jednak wyperswadować. A ja mówię: “Ale Mel, dlaczego starasz się mnie od tego odwieść?”. Odpowiedział: “Bo to może być koniec twojej kariery. To może być też koniec mojej kariery, i wszystkich, którzy się do tego zabiorą. Czy ty rozumiesz, co ja chcę z tym filmem zrobić?”. I ja mu wtedy powiedziałem: “Słuchaj, to jest tak: każdy z nas jest wezwany do niesienia swojego krzyża. Jeśli go nie będziesz nieść, to ten krzyż cię przygniecie i zmiażdży. Moja ostateczna odpowiedź brzmi: tak, zagram Jezusa”. I tak to było.

 - Na pewno nie była to wygodna rola do grania…
- Może jeślibyśmy kręcili film w studiu, a nie w warunkach naturalnych na zboczu góry, mniej bym się namęczył. Ale gdybym nie wycierpiał tego, co było mi dane wycierpieć, nigdy nie byłbym w stanie właśnie tak zagrać sceny ukrzyżowania. W pewnych momentach czułem się dokładnie tak, jakbym miał za chwilę umrzeć na krzyżu.

- Rzeczywiście wydawało się Panu, że może Pan umrzeć?
- Tak. Na krzyżu lodowaciałem z zimna, dwa tygodnie hipotermii dzień w dzień. W ogóle nie czułem ramion i trząsłem się straszliwie, nie do opanowania. Gdy mnie umieszczono na krzyżu, myślałem, że umrę z bólu, tak mnie bolały barki i ramiona, tym bardziej, że wybiłem sobie bark podczas niesienia krzyża. Dwa razy dosięgły mnie smagnięcia podczas biczowania i wiele razy dostałem biczami podczas samego niesienia krzyża. Nie byłem w stanie nawet upuścić krzyża, gdy już nie miałem siły, bo był tak ciężki. (…) Każdego dnia działo się coś nowego, a nie tak jak to bywa, że ma się przerwę po treningu. Wstawałem o drugiej w nocy, żeby charakteryzatorzy zdążyli na rano. Osiem godzin charakteryzacji, w ciągu dnia znów dodatkowe dwie godziny charakteryzacji, a potem wieczorem, żeby wszystko zmyć z siebie, następne dwie godziny.

- To znaczy, że 12 godzin dziennie zajmowała tylko sama charakteryzacja?
- Tak, tyle trwała charakteryzacja, ale oprócz tego trzeba było to utrzymać na ciele – tysiące różnych chemikaliów itd. Czasami okazywało się, iż nie miałem zdjęć danego dnia mimo ucharakteryzowania. Wtedy przysypywano mnie talkiem, okręcano ręcznikiem i tak szedłem spać. A swędzi to okropnie. To tak jak po spieczeniu na słońcu, w ogóle nie można spać. A w czasie charakteryzacji, podczas tych porannych godzin, nie można było odpocząć, bo musiałem stać z rozkrzyżowanymi ramionami i kiedy przysypiałem na stojąco, to mnie od razu charakteryzatorzy przywoływali do porządku. Mogłem to wytrzymać tylko dzięki temu, że w tym czasie odmawiałem Różaniec. Głowa mi pękała, bo widziałem tylko na lewe oko. Skurcze w szyi chwytały bezustannie. Ostatniego dnia kręciliśmy scenę Kazania na Górze i uderzył we mnie piorun. Ludzie krzyczeli, bo włosy mi stanęły dęba. A ci, którzy tam byli, mówili, że nie widzieli pioruna, ale widzieli, jak ja cały zostałem ogarnięty światłem. Porażenie elektryczne dotknęło jednak tylko mojej głowy, ale nie doszło do serca.

- Cała realizacja filmu brzmi jak głębokie doświadczenie duchowe…
- Zanim rozpoczęliśmy zdjęcia do filmu, powiedziałem Melowi: “Musimy codziennie uczestniczyć we Mszy św. Zanim wezmę ten krzyż, zanim wejdziemy na plan, ja muszę mieć Najświętszą Eucharystię w sobie”.  I codziennie przystępowałem do spowiedzi św. Ktoś kiedyś powiedział, że najgorsze grzechy to grzechy zaniedbania. I to jestem właśnie ja – nie kocham wystarczająco. Poprosiłem o różne relikwie i wszystkie dostałem, i wszystkie miałem cały czas w swojej przepasce biodrowej: św. Franciszka z Asyżu, św. Marii Goretti, św. Antoniego z Padwy, św. o. Pio i nawet Anny Katarzyny Emmerich, jak również dwie cząstki prawdziwego Krzyża Świętego.

- A jaka była atmosfera na planie w porównaniu z innymi Pana filmami?
- Prawdę mówiąc, miałem szczęście współpracować z doskonałymi ekipami przy wielu produkcjach. Ale mimo wszystko, proszę powiedzieć, jak często jest odprawiana Msza św. na planie przed rozpoczęciem zdjęć? Albo czy zdarza się, że można kogoś z ekipy wziąć pod rękę i powiedzieć: “Hej Mel, może byśmy dzisiaj w czasie przerwy obiadowej odmówili wspólnie Różaniec?”. Czasem spacerowałem z Melem, a ludzie myśleli, że ucinaliśmy sobie pogawędki, czekając, aż kamerzyści będą gotowi, a tu proszę, wspólna dziesiątka Różańca. Myśleli: “Muszą sobie dokładnie przedyskutować tę scenę”, a nikt nie wpadł na pomysł, że my się po prostu modlimy…

- Czyli było inaczej aniżeli na planach innych filmów?
- Oczywiście. Ale tak musiało być. To wszystko to była po prostu nieodłączna część realizacji filmu. Powiedziałem: “Mel, musimy uważać na słowa. Nie chcę przeklinać czy się złościć, gdy mam grać Chrystusa”. Więc w większości wypadków po prostu milkłem i zaczynałem się modlić. Nieustannie odmawiałem Różaniec albo medytowałem nad liturgicznymi czytaniami z danego dnia. To była część procesu. Tak samo spowiedź św.  Pamiętam, że pewnego dnia byłem wściekły podczas charakteryzacji, byłem wykończony i już nie miałem siły. Wstałem i powiedziałem: “Nie, już nie mogę tego znieść!”, i walnąłem głową w ścianę. “Ludzie! Czuję się bardziej jak Lucyfer, a nie jak Jezus!”. A zebranym dookoła charakteryzatorom powiedziałem: “Jeśli to moje zachowanie może mieć zły wpływ na wasze nawracanie się, to po prostu patrzcie na mnie jak na osobę w czasie ataku szatana”. Czasem już nie mogłem. Podobnie było z Melem. Jakieś dwa miesiące po rozpoczęciu zdjęć obaj zachorowaliśmy na jakąś dziwną chorobę płuc; można by pomyśleć – nic tylko SARS. Myślałem też, że to może mononukleoza. A lekarz stwierdził: “To jakaś forma zapalenia płuc, która chce się usilnie dostać do płuc, ale na razie jest poza płucami i dlatego tak bardzo boli cię kręgosłup i całe ciało”.

- Jest Pan głęboko wierzącym katolikiem, aktorem. Czy wielu jest wierzących, którzy chcieliby robić to, co Pan? Czy w Hollywood jest miejsce dla katolików?
- Duch Święty każdego prowadzi inaczej, trzeba Mu być posłusznym. Ja nie miałem najmniejszego pojęcia o tym, co mogę osiągnąć. Wiele razy byłem wystawiany na próby duchowe, jeśli chodzi o przyjęcie jakiejś roli, która mogłaby mi zapewnić sukces. Jednak wiedziałem, jaka jest moja wiara i że tego nie zmienię, że się nie zaprzedam, bo to jestem ja. To jest moja dusza. Tu w Hollywood jest wielu katolików, którzy według mnie nie wierzyli, że wiara ich może zaprowadzić tam, gdzie chcieli być. A ja odkryłem, że Matka Boża zaprowadzi Cię o wiele dalej, aniżeli mogłeś sobie nawet wyobrazić. Myślałem sobie: Ale fajnie! Jestem w “Cienkiej Czerwonej Linii”! Hurra! Pracować z jednym z najlepszych reżyserów na świecie. Już Pan Bóg czegoś lepszego ofiarować mi nie może. A Pan Bóg przyszedł do mnie i powiedział: “Czy zechciałbyś zagrać mojego Syna?!”. (…)

- Wspomniał Pan o cierpieniu, o rzeczywistym bólu w trakcie kręcenia “Pasji”.
- Tak, cierpienie do granic możliwości, a zarazem wewnętrzne poczucie, że jednak jest się w stanie to znieść. Marzłem na krzyżu, nie czułem ramion i gdy krzyczałem “Eli, Eli lema sabachtani?”, myślałem sobie: “Wygląda na to, Panie, że jest Ci zupełnie obojętne, czy my ten film zrobimy czy nie, czy zaraz się ten krzyż przewróci i potoczy się tysiąc metrów w dół tym stromym zboczem czy nie. Wcale Cię to nie interesuje”. I właśnie to wykrzyczałem, bo tak mnie strasznie bolało. I po tym ciężkim dniu Mel przegląda ujęcia i mówi: “No, cóż, musimy całą tę scenę zrobić jeszcze raz”. A ja: “Ale dlaczego? Dlaczego? Przecież to było świetne!”. A Mel na to: “Bo krzyż się rusza w tę i z powrotem. Jeżeli widać, że się krzyż rusza, to uwaga widza będzie skupiona na tym, że się krzyż rusza, a nie na Tobie. Musimy to zrobić jeszcze raz”. Pomyślałem sobie: “O, nie…”. Dobiło mnie to. Ale Mel dalej: “Teraz widzę, jak można lepiej to ująć, pod jakim kątem itd., bardziej interesująco”. A ja nic, tylko w myślach: “Nie, nie, ja naprawdę nie chcę już tego robić”. Ale trzeba się było przemóc…  Rozmawiałem kiedyś z moim kolegą, który zdobył złoty medal na 800 m. Powiedziałem mu: “Ja przed zawodami w szkole średniej tak byłem przejęty, że nic nie mogłem jeść”. A on: “To normalne”. Ja na to: “Ale często miałem też taką pokusę w trakcie biegu, żeby się potknąć, przewrócić i potem powiedzieć, mogłem wygrać, ale się przewróciłem, niestety”. A mój kolega odpowiedział wtedy: “Właśnie w trakcie tego biegu, gdy zdobyłem złoto, taki mnie ból chwycił, że myślałem, że stanę i już sobie odpuszczę, ale gdybym to zrobił właśnie wtedy, to nigdy bym nie zdobył złotego medalu”.

- Podobnie w życiu chrześcijanina…
- Właśnie. I tak też było w czasie kręcenia tego filmu, i tak jest w całym biznesie filmowym. Ten, kto wytrwa, kto wycierpi najwięcej, najwięcej osiągnie. Szatan ci czasem mówi: “Hej, hej, za dużo pracujesz”, i zaczyna ci kadzić, jaki to jesteś utalentowany, jak wiele możesz sam. Wkrótce przestajesz służyć Panu Bogu i wtedy twoja praca staje się zupełnie bez znaczenia. Jestem przekonany, że cała moja kariera, że wszystko jest darem od Pana. To tak jak z rolnikiem. Codziennie wychodzi na pole, pracuje wytrwale, ale równocześnie modli się i prosi: Panie, ześlij deszcz, ale nie za dużo, Panie, daj słońce, ale nie za dużo. I on wie, że nie ma nad tymi rzeczami żadnej, absolutnie żadnej kontroli. A złe siły ci podpowiadają: “Masz nad wszystkim władzę, wszystko możesz kontrolować”. A przecież tak nie jest, trzeba się modlić, trzeba się poddać woli Bożej

http://poslaniec.pl/archiwum/61/pl/wydarzenie.php

POLECAMY WYWIAD Z JAMESEM
 http://wzrostwiary.blogspot.com/2014/03/wywiad-z-jimem-caviezela-odtworca-roli.html