Mądrości świętych są skutecznym lustrem dla duszy ludzkiej, bez
którego w obecnych czasach, wobec zabiegania, niestabilności umysłu,
trudno dostrzec pewne niedoskonałości. A nawet jeśli widzimy je raz po
raz, to nie zwracamy na nie uwagi, bo świat wydaje nam się dużo gorszy. Takie lekarstwo zapisał nam św. Bernard, który opierając się na Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła zapisał dwanaście stopni pychy. Zwróćmy uwagę na nasze życie, czy jesteśmy blisko Boga...
Pierwszy stopień pychy: ciekawość
28. Pierwszym stopniem pychy jest ciekawość. Możesz ją rozpoznać z następujących objawów: gdziekolwiek spotkasz zakonnika, o którym miałeś dotąd dobre mniemanie, a który gdziekolwiek stojąc, idąc czy siedząc, zaczyna natychmiast wyciągać głowę, nadstawiać ucha, wodzić dokoła oczyma — to z takich zewnętrznych oznak poznasz jego stan wewnętrzny: człowiek bowiem przewrotny „oczyma strzela, szurga nogami, palcami wskazuje” (Prz 6, 13); nieopanowane ruchy ciała zdradzają aktualną chorobę duszy, która jest przyczyną zaniedbywania siebie i zajmowania się bliźnimi. Ponieważ dusza taka nie zna siebie, wygnana jest jakby na zewnątrz, „aby paść koźlęta” (por. Pnp 1, 8). Koźlętami, oznaczającymi grzech, słusznie mógłbym nazwać oczy i uszy, bowiem jak śmierć weszła na świat przez grzech, tak do duszy przez te właśnie okna przenika. Takie to więc koźlęta wyprowadza na pastwisko w ciekawości swojej, nie troszcząc się o poznanie swego wnętrza. Boć istotnie, gdybyś, człowiecze, badał się dokładnie, byłoby dziwne, żebyś jeszcze na co innego zwracał swą uwagę! Posłuchaj, ciekawcze, Salomona, posłuchaj, głup- cze, Mędrca: „Z całą pilnością strzeż serca swego” (Prz 4, 23), w tym mianowicie celu, by wszystkie zmysły czuwały i strzegły źródła dającego, życie. Dokąd to, ciekawcze, od siebie odchodzisz? Czyjej opiece powierzasz się na ten czas? Jak śmiesz podnieść oczy ku niebu — ty, co zgrzeszyłeś przeciw- ko niemu? Patrz w ziemię, abyś poznał siebie samego! Ona ci powie, kim jesteś — jesteś prochem i w proch się obrócisz (por. Rdz 3, 19).
29. W dwóch celach możesz bez winy podnosić oczy: gdy wzywasz pomocy i gdy jej udzielasz. Ku górze podnosił swe oczy Dawid, modląc się do Pana (por. Ps 120, 1). Podniósł też oczy na rzeszę ludzką Zbawiciel, aby nieść jej dary (por. J 6, 5). Dawid w skrusze, Jezus w miłosierdziu, jeden i drugi bez winy. I ciebie, jeżeli stosownie do miejsca, czasu i okoliczności podnosisz oczy we własnej lub bliźniego potrzebie — nie tylko nie ganię, ale jak najbardziej pochwalam. Usprawiedliwia to konieczność i nakazuje miłosierdzie. Jeśliby było inaczej, nazwałbym cię naśladowcą szatana, nie zaś Proroka czy Zbawiciela; albo naśladowcą Diny i Ewy. Dinę, gdy „poszła paść koźlęta”, utracił ojciec, jej samej zaś gwałtem odebrano dziewictwo. Ach, Dino! Po cóż ci było patrzeć na obce niewiasty? Z przymusu? Dla jakiej korzyści? Czy tylko z samej ciekawości? Może ty patrzysz obojętnie, ale nie tak patrzą na ciebie. Ty przypatrujesz się z ciekawością, lecz z o wiele większą ciekawością przyglądają się tobie. Któż by uwierzył, że owa bezmyślna ciekawość twoja, albo ciekawa bezmyślność, okaże się później nie tylko naiwna i błaha, ale wręcz zgubna dla ciebie, dla przyjaciół i nieprzyjaciół (por. Rdz 34, 1-30)?
30. Podobnie i ty, Ewo! Umieszczona zostałaś w raju, abyś go razem z mężem uprawiała i strzegła. Jeśli spełnisz swój obowiązek, wejdziesz kiedyś do piękniejszego raju, gdzie zupełnie wolna będziesz od pracy i od pilnowania. „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drze- wa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść” (Rdz 2, 16-17). Jeśli bowiem wszystkie inne owoce są dobre i mają smak dobra, to po cóż ci jeść z drzewa, którego owoce mają i zła smak? „Nie starajcie się wiedzieć ponad to, co należy” (por. Rz 12, 3), bowiem poznawanie zła nie może być mądrością, lecz utratą rozsądku. Dlatego czyń, co ci zlecono, oczekuj tego, co ci przyrzeczone, unikaj rzeczy zakazanej, żebyś nie straciła obiecanej. Dlaczego z takim zainteresowaniem patrzysz na śmierć swoją’? Czemu tam zwracasz często swe zbłąkane spojrzenie? Po co patrzeć na to, czego nie można spożywać? — „Czyż nie wolno mi — zapytasz — skierować oczu, które Bóg poddał mej woli, kędy zapragnę?”. Odpowiada ci Apostoł: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść” (1 Kor 6, 12). Chociaż to jeszcze nie grzech, ale jest już zapowiedź grzechu. Gdyby twoja dusza czuwała bardziej nad sobą, twoja ciekawość nie znajdowałaby wolnego czasu. Chociaż to jeszcze nie grzech, ale już okazja do grzechu, przypomina upadek popełniony i zbliża do nowego. Gdy bowiem jesteś zajęta czymś innym, wąż chytrze wślizguje się do twego serca i kusi. Zwodzi rozum pochlebstwami, lęk oddala kłamliwym słowem: „Na pewno nie umrzesz” (por. Rdz 3, 4). Powiększa się zainteresowanie, wzmaga apetyt, zaostrza ciekawość, rozpala pożądanie. Proponuje wreszcie rzecz zakazaną i zabiera ci użyczoną: podaje ci owoc, ale pozbawia raju. Pijesz truciznę i od tej chwili musisz umrzeć, i będziesz rodzić tych, którzy umrą. Ustało szczęście, nie ustało rodzenie. Rodzimy się, umieramy. Dlatego rodzimy się śmiertelni, bo umarliśmy, za- nim narodziliśmy się. Z tego to powodu wszystkie twe dzieci przygniata jarzmo śmierci — aż do dnia dzisiejszego!
Osobisty pogląd Bernarda o buncie Serafina
31. Również i ty, „pieczęci podobieństwa” (Ez 28, 11-13), umieszczony zostałeś nie mówię w raju, ale w rozkoszach raju Bożego. Czegóż jeszcze chcesz szukać? Pełen mądrości i promieniujący pięknem, nie szukaj rzeczy za wysokich dla ciebie, a potężniejszych nie dociekaj (por. Syr 3, 22). Pozostań na tym, czym jesteś, abyś nie upadł niżej, sięgając po rzeczy wyższe i wspanialsze od ciebie. Dlaczego więc zerkasz ku północy (por. Iz 14, 13)? Już cię widzę, jak z nadmierną ciekawością spoglądasz na niedosięgłe dla ciebie wysokości. „Wywyższę — mówisz — stolicę moją w stronach północnych”. Podczas gdy inni mieszkańcy nieba stoją, ty sam usiłujesz siedzieć, zakłócasz bratnią zgodę oraz pokój całej ojczyzny niebieskiej, a nawet o tyle, ile jest go w tobie, pokój Trójcy Świętej. Dokąd to, nędzniku, prowadzi cię twoja ciekawość? W niepojętym zuchwalstwie gorszysz współobywateli królestwa niebieskiego i znieważasz samego Króla. „Tysiąc tysięcy służy Mu, a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy stoi przed Nim” (Dn 7, 10), tam, gdzie nikt nie siedzi, prócz Tego, który ma tron nad Cherubinami, a służą Mu wszyscy. Ty zaś wynosisz się nad wszystkich, szukasz i dociekasz, sam nie wiem czego, i usiłujesz budować dla siebie tron niebieski, aby być podobnym Najwyższemu. W jakim celu? W czym pokładając nadzieję? Zmierz, szaleńcze, swe siły, rozważ koniec, wymyśl sposób! Najwyższy wie, czy nie wie, na co się ważysz? Chce, czy nie chce tego? Bo jakże Ten, którego wola jest najwznioślejsza i rozum najdoskonalszy, mógłby chcieć zła, jakie knujesz, albo mógł o nim nie wiedzieć? Może myślisz, że wprawdzie sprzeciwia się złu i wie o nim, lecz nie może mu przeszkodzić? Ale chyba nie wątpisz, że zostałeś stworzony? Nie sądzę zatem, że mógłbyś powątpiewać we wszechwiedzę, wszechmoc i dobroć Stwórcy, który zechciał z nicości powołać cię do życia, i to tak pięknego, tak zachwycającego. Jak możesz myśleć, ze Bóg zgodziłby się na coś, co sprzeciwia się Jego woli, a co mógłby oddalić? A może widzieć mam, jak spełnia się w tobie, a w każdym razie bierze od ciebie początek to przysłowie, które po tobie i za twoją sprawą przyjmie się w świecie wśród twoich naśladowców: „Pan, który nie sprawuje władzy, wychowuje sobie buntowników” (por. Prz 29, 21). Czy oko twe gorszy się, że Pan jest dobry? A że z jego dobroci niegodziwie uczysz się dufności, stajesz się wobec Jego wiedzy bezwstydny i wobec Jego potęgi zuchwały!
32. Oto, niegodziwcze, twoja myśl, oto nieprawość, którą obmyślasz w łożu swym: „Czy Bóg chciałby zniszczyć własne dzieło? Wiem wprawdzie, że przed Nim nic się nie skryje, najmniejsza myśl moja, ponieważ jest Bogiem. I nie podobają Mu się moje myśli, gdyż jest prawy. A nawet gdyby chciał tego, nie uniknę Jego karzącej ręki, ponieważ jest potężny. Czy jednak mam się lękać? Nie! Jeżeli bowiem jest dobry i nie może Mu się podobać zło we mnie, to tym bardziej w Nim samym. Zło we mnie polega na usiłowaniu czegoś przeciwnego Jego woli; zło w Nim objawiłoby się zemstą. Tak więc, nawet gdybym zawinił wobec Niego — On nie chciałby i nie mógłby się mścić, tak jak nie chce i nie może wyrzec się swej dobroci”. Nędzniku, siebie oszukujesz, siebie samego okłamujesz, a nie Boga! Siebie — powtarzam — oszukujesz! „Sobie kłamie nieprawość” (por. Ps 26, 12), nie Bogu. Wprawdzie postępujesz chytrze, ale On wszystko widzi. Nie Boga więc, a siebie zwodzisz. A ponieważ posługujesz się wielką jego względem ciebie dobrocią, aby obmyślać przeciwko Niemu najwstrętniejsze zło, słusznie swoją nieprawością ściągasz na siebie jego wrogość. Jakaż bowiem może być większa nieprawość nad tę, że gardzisz Stwórcą z tego względu, dla którego winieneś Go jak najbardziej miłować? Jakiż grzech może być porównany z tym, że wierząc w Jego potęgę, która cię stworzyła i może cię zniszczyć, liczysz na Jego nadzwyczajną dobroć i spodziewasz się po niej, że nie zechce się mścić, choć mógłby? Tak więc za dobro odpłacasz się złością, a za miłość nienawiścią.
33. Grzech więc ten — mówię — zasługuje nie tylko na chwilowe zagniewanie, lecz na gniew wieczny. Usiłujesz bo- wiem i spodziewasz się zrównać ze swym najlepszym i najwyższym Panem, wbrew Jego woli. Myślisz sobie, że będzie On patrzył na to, co Mu się nie podoba, że będzie cię miał wbrew swej woli za współpracownika i że cię nie zniszczy, chociaż mógłby to uczynić; myślisz sobie, że wolał będzie sam cierpieć, niż ciebie skazać na zagładę. Gdyby chciał, mógłby cię rzeczywiście zniszczyć, lecz ze względu na swą dobroć —jak wierzysz — nie może tego chcieć. Zaiste, jeśli On jest taki, za jakiego Go uważasz, tym większa twoja nieprawość, jeżeli Go nie kochasz. I jeśli woli On znieść przykrość, jaką Mu wyrządzasz, niż ukarać ciebie, to jakże ohydna wydaje się złośliwość, skoro Go nie oszczędzasz, podczas gdy On oszczędza ciebie, a nie siebie! Jednakże byłoby to dalekie od jego doskonałości, gdyby nie miał być sprawiedliwy dlatego, że jest dobry, jakby nie mógł być równocześnie dobry i sprawiedliwy, albowiem lep- sza jest dobroć sprawiedliwa niż pobłażliwa, a nawet nie ma cnoty dobroci bez sprawiedliwości. Ponieważ okazujesz się niewdzięcznikiem względem łaskawej dobroci Bożej, która powołała cię do istnienia bez żadnej twej zasługi, i nie lękasz się sprawiedliwości nie doświadczonej jeszcze do tego czasu, zuchwale zaciągając winę fałszywie obliczoną na bezkarność — to już niebawem poznasz sprawiedliwość Tego, o którym wiesz, iż jest dobry, i wpadniesz w zasadzkę, jaką zgotowałeś Stwórcy. Gotujesz Mu ból, którego mógłby — jak myślisz — uniknąć, jeśliby tylko chciał, ale nie może tego chcieć, bo nie chce uchybić dobroci, ze względu na którą —jak ci wiadomo — nie ukarał jeszcze nikogo. Ból ten sprawiedliwy Bóg zwróci przeciwko tobie. Nie może bowiem ani nie powinien dopuścić, by jego dobroć była bezwstydnie obrażana. To prawda, złagodzi w karaniu swój wyrok, nie odmawiając ci, gdybyś się opamiętał, przebaczenia. Jednakże twoja zatwardziałość i właściwa twemu sercu niezdolność do skruchy nie pozwoli ci na to, dlatego nie możesz uniknąć kary.
34. Posłuchaj, jak będziesz ukarany. Pan mówi: „Niebiosa są moim tronem, a ziemia podnóżkiem stóp moich” (Iz 66, 1). Nie powiedział: „Wschód” lub „Zachód” czy jakiś inny obszar nieba, lecz — całe „niebiosa są moim tronem”. Nie możesz więc zasiąść na takiej czy innej części niebios, ponieważ On cale wybrał dla siebie. Na ziemi podobnie nie możesz, gdyż ona jest podnóżkiem stóp jego. Wszak ziemia jest miejscem trwałym, gdzie siedzi Kościół, wzniesiony na opoce niewzruszonej. Cóż więc uczynisz? Z nieba cię wypędzono, na ziemi miejsca nie masz: obierz sobie miejsce w przestworzach, miejsce nie do siedzenia, lecz do latania, byś za to, że chciałeś wstrząsnąć niezmienną wiecznością, czuł karę braku dla siebie stałego miejsca. Kiedy więc błąkasz się między niebem a ziemią, Pan siedzi na wysokim tronie wieczności, a „ziemia jest pełna chwały jego” (Iz 6, 3). Dlatego ty unosisz się w pustkowiu przestworzy.
35. Serafini, istotnie, na skrzydłach kontemplacji latają od tronu do podnóżka i od podnóżka do tronu Bożego, inni zaś skrzydłami zasłaniają oblicze i stopy Pana (por. Iz 6, 2). Zostali tam umieszczeni — sądzę — po to, by twoją ciekawość poskromić, podobnie jak Cherubin wzbrania grzesznemu człowiekowi wstępu do raju, i to tak, byś już, szatanie, głupio i bezczelnie nie naruszał tajemnic nieba i Kościoła, poprzestając na sercach pyszałków, którzy ani na ziemi nie umieją mieszkać jak inni ludzie, ani nie wzlatują ku Bogu, jak aniołowie. Jakkolwiek i oblicze Boga w niebie, i Jego stopy na ziemi zakryte są przed tobą, pozwolono ci widzieć coś niecoś po- środku, ale tylko gwoli twej zazdrości: abyś, mianowicie, zawieszony w przestworzach, spoglądał na aniołów zstępujących i wstępujących, nic nie wiedząc z tego, co oni słyszą w niebie albo ogłaszają na ziemi.
36. O Lucyferze, gwiazdo poranków, choć teraz już nie gwiazdo poranków, lecz zamęcie ciemności, siewco mroków śmierci! Bieg twój miał być prosty: ze wschodu na południe, a ty, zmieniwszy porządek, pędzisz ku północy. Ale im szybciej zbliżasz się ku szczytom, tym nagiej następuje twój zmierzch. „Postawię — powiadasz — tron mój na krańcach północy” (Iz 14, 13). Wiem, że to nie oznacza ani północy w znaczeniu przestrzeni, ani tronu w znaczeniu materialnym, wszak jesteś duchem. Sądzę, że północ symbolizuje ludzi godnych potępienia, a tron — władzę nad nimi. W tych to ludziach, o których wiesz — bo poniekąd czerpiesz z przewidującej wszechwiedzy samego Boga (o tyle bowiem widzisz lepiej niż inni, o ile znajdujesz się bliżej Boga) — że nie będą promieniować-jakimkolwiek blaskiem mądrości ani płonąć ogniem miłości duchowej, w tych to więc ludziach znaj- dujesz niejako wolne miejsce i dlatego zapragnąłeś panować nad nimi, by napełnić ich swą chytrością i odurzyć dymem złości. Jak Bóg swą mądrością i dobrocią króluje nad wszystkimi synami posłuszeństwa, tak ty, chcąc upodobnić się. do Najwyższego, ustanowiłeś się królem wszystkich pysznych, by rządzić nimi swoją obłudną przewrotnością i przewrotną obłudą. Ja dziwię się temu. Jeżeli bowiem, czerpiąc ze wszechwiedzy Bożej, przewidywałeś swe panowanie, to dla- czego nie przewidziałeś i upadku’? Jeśli natomiast przewidziałeś, doprawdy, jakże byłeś szalony, pragnąc owego nędznego panowania i chcąc być raczej nieszczęśliwym władcą niż szczęśliwym poddanym? Czy nie lepiej ci było pozostać mieszkańcem słonecznych bezmiarów, niż być księciem ciemności’? Ale najprawdopodobniej nie przewidziałeś, może z tej przyczyny, o jakiej wspomniałem powyżej, że, mianowicie, mając na. względzie dobroć Boga, rzekłeś w sercu swoim: ,,Nie ukarze mnie” i przez to rozgniewałeś Go, nędzniku! A może dlatego, że skoro zwęszyłeś możliwość panowania, natychmiast w twym oku wyrosła belka, zasłaniająca ci widok upadku.
37. Tak też Józef, przewidując swe wywyższenie (Rdz 37), nie przeczuł tego, że zostanie sprzedany, chociaż sprzedanie było bliższe niż wywyższenie. Mówiąc to, wcale nie mam na myśli, że ten Patriarcha mógł ulec grzechowi pychy; mówię to po to, by podkreślić, że ci, którzy duchem prorockim przewidują przyszłość, nie przewidują wszystkich zdarzeń, co by- najmniej nie znaczy, że nie przewidują niczego. Gdyby atoli ktoś twierdził, że i u Józefa można dopatrzyć się próżności, ponieważ będąc zaledwie młodzieniaszkiem, sny swoje opowiadał, których znaczenia nie rozumiał — ja mimo to sądzę, iż wszystko raczej ich tajemniczości oraz szczerości chłopca, a nie próżności przypisać należy. Jeśliby jednak takowa się zdarzyła, mógł za nią odpokutować tym, co przecierpiał. Rzeczywiście, niektórzy ludzie dowiadują się z objawienia o pewnych zjawiskach, mających nastąpić w przyszłości 1 wzbudzających w duszy niejaką próżność; ale mimo że tak jest, spełnia się to, co objawione zostało, chociaż próżność, która sprawiła wewnętrzne zadowolenie z wielkości objawionej tajemnicy, nawet zadowolenie krótkotrwałe, nie ujdzie przed karą. Podobnie jak lekarz używa nie tylko maści, lecz i ognia, i żelaza celem usunięcia lub wypalenia wszystkiego, co nagromadziło się w ranie, którą zamierza wyleczyć — tak i Bóg, lekarz serc ludzkich, na taką właśnie duszę dopuszcza pokusy i udręki, aby utrapiona i upokorzona, zamiast radości odczuwała smutek, a objawienie uważała za złudę. Skutkiem tego dusza nie ulega próżności i prawda objawienia Bożego nie ginie. Tak było z Pawłem: „bodziec, ciała” nie pozwalał mu pysznić się objawieniami i zachwyceniami, których czę- sto doznawał (por. 2 Kor 12, 7). Z powodu swego niedowiarstwa Zachariasz stracił mowę (por. Łk l, 20), ale nie zmieniło to prawdy słów anioła, które spełniły się w swoim czasie. Tak więc zarówno chwała, jak i upokorzenie przyczyniają się do duchowego postępu świętych. Jeśli więc obdarzeni zostaną szczególną łaską, daną im z nieba, nie zapominają jednak, czym są w rzeczywistości.
38. Cóż jednak objawienia mają wspólnego z ciekawością? Omówiłem zagadnienie nieco obszerniej, aby wykazać, że zły anioł mógł przed swym upadkiem przewidzieć władzę, jaką potem otrzymał nad złymi ludźmi, nie przewidując jednakże potępienia własnego. Poruszywszy więc niektóre kwestie raczej mniejszego znaczenia, i to bez ich rozwiązania, cały problem streszczam następująco: Szatan odpadł od prawdy przez ciekawość, albowiem wpierw z wielkim zainteresowaniem podglądał to, czego potem grzesznie pożądał i zuchwałe oczekiwał. Nie bez słuszności zatem ciekawość zajmuje pierwsze miejsce w gradacji pychy, jako że jest początkiem wszelkiego grzechu. Ona też, jeśli nie zostanie ujarzmiona natychmiast, zmieni się w lekkomyślność ducha — ta zaś jest drugim stopniem pychy.
Drugi stopień pychy: lekkomyślność
39. Zakonnik zaniedbujący siebie i zwracający uwagę na innych, gdy widzi wyższych od siebie, patrzy na nich z dołu, gdy widzi niższych, patrzy z góry. U pierwszych dostrzega coś, co wzbudza w nim zazdrość, u drugich coś, z czego się śmieje. Skutkiem tego umysł, roztargniony płochliwą ruchliwością oczu i nie obciążony żadną troską o siebie, nadyma się pychą albo nurza się w zawiści. Raz dręczy go straszliwa zazdrość, kiedy indziej jak dziecię cieszy się swoją wydumaną wyższością; w pierwszym wypadku okazuje się zły, w drugim próżny, a zawsze — pyszny. Albowiem i to, że smuci się z wyższości drugiego, jak i to, że cieszy się swoją wyższością, bierze się z żądzy własnego wyniesienia. Zjawiska tego rodzaju, powstające w jego duszy, ujawniają się w słowach — raz nielicznych, lecz uszczypliwych, kiedy indziej wylewnych i płytkich, to znów ironicznych albo smutnych, a zawsze po- zbawionych sensu. Jeżeli chcesz, porównaj dwa pierwsze stopnie pychy z dwoma najwyższymi stopniami pokory i zobacz, jak na ostatnim jej stopniu poskramiana jest ciekawość, a na przedostatnim — lekkomyślność. To samo zauważysz porównując inne stopnie. Teraz jednak przejdźmy do trzeciego sto- pnia pychy, po to, by o nim pouczyć, a nie — by się do niego zniżyć.
Trzeci stopień pychy: niestosowna wesołość
40. Charakterystyczną cechą pysznych jest szukanie tego, co rodzi wesołość, i unikanie tego, co wywołać może smutek: „Serce głupich, gdzie wesele” (Syr 7, 5). Dlatego zakonnik, który już zstąpił po dwóch stopniach pychy i przez ciekawość doszedł do lekkomyślności, widzi, że radość, jakiej zawsze szukał, często bywa przemieszana ze smutkiem, spowodowanym zazdrością względem dobra bliźniego; nie mogąc wtedy znieść swego upokorzenia, chwyta się rękojmi pociechy fałszywej. Ogranicza swoją ciekawość tego wszystkiego, w czym ukazać się może jego własna miernota i wyższość innych, i kieruje ją w zupełnie inną stronę: zwraca uwagę na swe domniemane cnoty i w żadnym wypadku nie uznaje zasług drugiego. W ten sposób stara się uniknąć tego, co mogłoby w nim wywołać smutek, i trwa w stanie radości. Tak więc człowiek doznający przedtem to radości, to smutku — zaczyna teraz żyć wyłącznie w niestosownej wesołości. W niej to widzę właśnie trzeci stopień pychy. Patrz, po jakich znamionach możesz go rozpoznać w sobie albo w bliźnich. Otóż prawie nigdy nie słyszysz, by taki człowiek wzdychał lub płakał. Patrząc nań, mógłbyś przypuszczać, ze albo o sobie zapomniał, albo został już oczyszczony z wszelkiej winy. W jego ruchach widać błazeństwo, na czole bezmyślność, w chodzie — próżność. Jest skory do żartów, skłonny i pochopny do śmiechu. Usunąwszy z pamięci wszystko, co dotychczas uznawał w sobie za godne jedynie pogardy, a więc przykre, a zebrawszy to, co według niego zasługuje na szacunek, nie myśląc przy tym o niczym innym jak tylko o tym, co mu się w sobie podoba — nie potrafi dłużej wstrzymać się od wybuchu śmiechu i głupawej radości, nie bacząc, czy to w ogóle wypada. Gdy wzdęty pani pęcherz przekłujesz chociażby w jednym punkcie, natychmiast skurczy się z szelestem i powietrze płynące z niego owym maleńkim otworem wydaje raz po raz piskliwe gwizdy; podobnie ma się rzecz z zakonnikiem. Napełniwszy swe serce próżnymi, błazeńskimi myślami, a związany przepisami milczenia, nie może całkowicie wypuścić z siebie wiatru nabrzmiałej głupoty, dlatego daje jej ujście w chichocie i rechocie zduszonej gardzieli. Często wtedy zakrywa rozpaloną twarz rękami, zagryza wargi, zaciska szczęki, charczy, śmieje się bez opamiętania, a z nosa płyną świsty, poświsty.
Czwarty stopień pychy: chełpliwość
41. Gdy próżność się wzmaga i pęcherz pęcznieje coraz bar- dziej, para koniecznie musi znaleźć większe ujście, inaczej pęcherz pęknie. Podobnie jest z zakonnikiem. Gdy rubaszna wesołość nie może znaleźć należytego upływu w śmiechu albo w ruchach, wybucha w słowach, jak było z Elihu. „Oto wnętrze moje jest jak moszcz bez otworu, który łagwice nowe rozsadza” (Job 32, 19). Będzie więc albo mówił, albo pęknie! Jest bowiem wypełniony gadaniną i ciśnie go para, która w nim jest. Łaknie i pragnie słuchaczy, przed którymi mógłby się popisać swoją próżnością, na których mógłby wylać to, co czuje, aby dowiedzieli się o jego wielkości. Przy nadarzającej się okazji, ilekroć rozmowa dotyczy nauki, on przytacza problemy stare i nowe — płyną błyskotliwe sentencje, latają pompatyczne frazesy. Odpowiada, chociaż go nikt nie pyta. Sam zadaje pytania i sam udziela odpowiedzi; przerywa mówiącym. Ilekroć na głos dzwonka trzeba przerwać dyskusję, skarży się, że hory kanoniczne zbyt długie, za mało rekreacji, domaga się zwolnienia, by po godzinie znów mógł powrócić do swej gadaniny, a wciąż nie po to, by budować kogokolwiek, lecz przechwalać się swymi wiadomościami. Mógłby budować, ale nie ma zamiaru. Nie myśli uczyć ciebie albo uczyć siebie, ale mówi i mówi, by wiedziano, do czego jest zdolny. Gdy rzecz jest o pobożności, natychmiast zaczyna się rozwodzić o widzeniach i snach. Potem zachwala posty, zaleca nocne czuwania, ponad wszystko ceni modlitwy. O pokorze i innych cnotach rozprawia szeroko, niestety, z próżnością, tak aby słuchający mogli go chwalić: „Z obfitości mówią jego usta” i „dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro” (Łk 6, 45). Jeszcze bardziej staje się wymowny, ilekroć dyskurs dotyczy rozrywek, w których się lubuje. Można powiedzieć — jeśli się go słuchało — że jego usta są potokiem próżności i rzeką błazeństwa, że zdolne są nawet umysły stateczne i surowe pobudzić do lekkomyślności i śmiechów. Wszystko to można ująć krótko: w wielomówstwie rozpoznasz chełpliwość. 1 tu masz opisany i nazwany czwarty stopień pychy. Unikaj go, ale zapamiętaj jego imię. Z taką samą ostrożnością zbliż się do piątego stopnia, który nazywam kultem własnej odrębności.
Piąty stopień pychy: odrębność
42. Przykro jest wynoszącemu się nad innych nie czynić czegoś, co by go wyróżniało. Z tego względu nie wystarcza mu wspólna reguła zakonna ani budujące przykłady starszych. Wcale nie stara się być lepszy, chce tylko za takiego uchodzić. Nie pragnie żyć doskonalej, pragnie tylko, by go za doskonałego uważano, ażeby mógł powiedzieć: „Nie jestem jak inni ludzie!” (Łk 18, 11). Więcej się szczyci z jednego postu, który zachował wtedy, gdy inni jedli, niż gdyby razem z nimi pościł przez cały tydzień. Pożyteczniejsza jest dla niego krótka modlitwa prywatna niż psalmodia całonocna. W czasie posiłku wodzi oczami po stolach i uważa się za pokrzywdzonego, jeśli ktoś mniej od niego je; dlatego też bez względu na zdrowie odmawia sobie tego, co przedtem uważał za konieczne, obawiając się więcej ujmy dobrej opinii niż udręki głodu. Podobnie, widząc kogoś chudszego lub bledszego, uważa się za mniej doskonałego i nigdzie nie znajduje spokoju. Ponieważ nie może widzieć swej twarzy okazywanej ludziom, bada, jak tylko potrafi, ręce, ramiona, chwyta się za boki, maca barki i uda, aby z większej lub mniejszej chudości członków domyślać się jej bladości względnie czerstwości. Do wszystkiego, co sobie wyimaginował, jest niezwykle skory, ale za to leniwy w spełnianiu obowiązków wspólnych. Nie śpi w łóżku, za to zasypia w chórze; gdy inni śpiewają wigilie, on sobie urządza długą drzemkę, zaś po modlitwach, w czasie spoczynku, pozo- staje w kościele, chrząka, pokaszluje, sapie i stęka w swym kąciku, aby go tylko dostrzeżono. Przez wszystkie owe czyny, szczególne, ale i bezowocne, urasta w opinii ludzi prostych, którzy nie znając wewnętrznych pobudek działania, chwalą tego nieszczęśnika i nazywają go świętym, a przez to zwodzą (por. Mt 24, 24).
Szósty stopień pychy: zarozumiałość
43. Wierzy w to, co słyszy, chwali, co sarn czyni, nie zważa na to, do czego zmierza. Nie myśli o intencji działania, uzależnia się od. ludzkiej opinii. I ten sam, który we wszystkim bardziej dowierza sobie niż komukolwiek — gdy chodzi o sprawy osobiste, więcej wierzy innym. Tak więc nie tylko w słowach oraz spełnianych dla wyróżnienia się i popisu uczynkach wynosi się swą pobożnością, ale całym sercem wierzy, iż rzeczywiście jest doskonalszy od wszystkich. Okazywanych mu względów nie przypisuje nieświadomości lub uprzejmości chwalącego, lecz swoim własnym zasługom. Dlatego po odrębności szósty stopień pychy słusznie zajmuje zarozumiałość. Po niej zaś następuje -— właściwa siódmemu stopniowi — zuchwałość.
Siódmy stopień pychy: zuchwałość
44. Jakże człowiek przekonany o swej wyższości może bar- dziej cenić innych niż siebie? Na zebraniach zajmuje pierwsze miejsce, w naradach pierwszy zabiera głos. Zjawia się nieproszony, wtrąca się bez przyczyny, poprawia porządek, kwestionuje decyzje. Czego sam nie przeprowadził i nie uporządkował, nie uważa za słuszne i sprawiedliwe. Wydaje sądy o sędziach, wyroki uprzedza projektami orzeczeń. Jeśli w spodziewanym czasie nie zostanie mianowany przeorem, nabiera przekonania, że jego opat jest zazdrosny lub źle poinformowany. Gdy mu zlecają wykonanie jakiejś drobnostki, zżyma się, protestuje, uważa bowiem, iż nie wypada zajmować się błahostkami, ponieważ jest stworzony do wielkich rzeczy. Wydaje się niemal niemożliwością, by nie zbłądził, kto tak miesza się do wszystkiego — raczej bezczelnie niż w dobrej intencji. Przeora zaś obowiązkiem jest błądzącego napomnieć. Kto jednak nie uważa się za winnego i nie widzi swych błędów, złości się, kiedy go za takiego uważają. I gdy mu wytykają winę, nie znika ona, a przeciwnie — wzrasta. Widząc zatem, że po upomnieniu z jego serca płyną słowa zjadliwe, uświadamiasz sobie, że zakonnik taki spadł na ósmy stopień pychy, którym jest obrona grzechów.
Ósmy stopień pychy: obrona grzechów
45. W rozmaity sposób bywają uniewinniane grzechy. Często wymawiający się od nich stwierdza: ,,Nie zrobiłem tego”. Albo: ,,Zrobiłem, rzeczywiście, ale dobrze”. Jeśli źle: „Nie było to tak wielkie zło”. Jeśli zło było wielkie: „Owszem, popełniłem je, lecz nie ze złej intencji”. Jeśli jednak i o nią zostanie obwiniony, usiłuje, jak Adam i Ewa, usprawiedliwić się czyjąś namową. Jakże więc odsłoni pokornie opatowi swe skryte i złe myśli ten, kto uparcie broni grzechów jawnych?
Dziewiąty stopień pychy: kłamliwe wyznawanie grzechów
46. Jakkolwiek przedstawione sposoby uniewinniania się zostały przez Proroka określone jako „słowa złośliwe” (por. Ps 140, 4), to jednak bardziej niebezpieczne niż zuchwała obrona grzechów wydaje się pyszne i kłamliwe ich wyznawanie. Niektórzy, gdy im się zarzuca rzeczy publicznie znane, widząc, że zaprzeczanie im nie przyda się na nic, znajdują bardziej przebiegły sposób obrony — udawane przyznanie się do winy. „Jest taki — powiada Pismo — który się nikczemnie korzy, a wnętrzności jego są pełne zdrady” (Syr 19, 23). Zmieniają się na twarzy, tarzają po ziemi, wylewają, o ile mogą, łzy, mowę przeplatają westchnieniami i jękami. Tego rodzaju człowiek nie tylko nie usprawiedliwia czynionych mu zarzutów, ale wręcz przeciwnie — winę swą powiększa do tego stopnia, że widząc, jak dodaje do niej rzeczy wprost niewiarygodne i dziwne, jesteś skłonny odrzucić nawet to, coś dotąd uważał za pewne. Rozgłaszając rzeczy nie do wiary, przewrotnie zakrywają grzech, kiedy go wyznają; słowa oskarżenia brzmią chwalebnie, lecz nieprawość wciąż kryje się w sercu — słuchacz ma utwierdzić się w przekonaniu, że to nie tyle prawda, ile raczej pokora przez nich przemawia, według tego, co napisano: „Sprawiedliwy najpierw sam siebie oskarża” (Prz 18, 17). Wolą bowiem zgrzeszyć w oczach ludzkich przeciwko prawdzie niż pokorze, choć w oczach Bożych popełniają grzech przeciw- ko jednej i drugiej. Kiedy zaś wina jest tak oczywista, iż w żaden sposób ukryć jej nie podobna, udają skruchę w głosie, choć nie ma jej w duszy, by w ten sposób zmazać swoją niesławę, ale nie winę; starają się wynagrodzić sobie spowodowany grzechem uszczerbek na opinii — pięknem publicznego wyznania win.
47. Jakże wspaniałą rzeczą jest pokora! Stroi się w nią nawet wyniosłość pychy, byleby nie zasłużyć na wzgardę. Przełożony jednak może bez trudu ujawnić podstęp, jeśli tylko nie da się lekkomyślnie zwieść owej „pysznej pokorze”, skutkiem czego jeszcze bardziej zasłoniłby winę i oddalił karę. Jak w piecu wypala się naczynie z gliny, tak prawdziwa pokuta bywa doświadczana w cierpieniu. Kto bowiem pokutuje prawdziwie, nie uchyla się przed trudami pokuty, ale cokolwiek mu za winę, której nienawidzi, nałożą, przyjmuje cierpliwie w cichości sumienia. W samym też posłuszeństwie nie zniechęca się wobec napotkanych przeciwności i trudności, nie cofa przed ciężarem takich czy innych doświadczeń, ale daje dowody, iż stoi na czwartym stopniu pokory. Przeciwnie, kto żałuje tylko pozornie, zaledwie dotknie go najmniejsza nawet zniewaga albo spadnie nań kara najlżejsza, nie potrafi dłużej udawać pokory ani ukrywać pychy. Szemrze, zgrzyta zębami, unosi się gniewem, a tym samym udowadnia, iż zamiast stać na czwartym stopniu pokory, spada na dziewiąty stopień pychy. Stopień zaś ten, zgodnie z przytoczonym opisem, bez zastrzeżeń może być nazwany — kłamliwym wyznawaniem grzechów. Jakiż wstyd — przyznasz chyba — musi się wtedy palić w sercu człowieka pysznego, gdy jego chytrość doznaje zawodu. Utraci! spokój sumienia, wyzbył się sławy, jednak nie zmazał swej winy. W końcu wszyscy go potępiają, sądzą, oburzają się tym bardziej, że wszelkie dotychczasowe o nim mniemanie okazało się fałszem. Wówczas też niech przełożony ma się na ostrożności: albowiem tym mniej winien przebaczać takiemu, im przez to przebaczenie więcej dałby zgorszenia pozostałym.
Dziesiąty stopień pychy: bunt
48. Taki człowiek, jeśli nie wejrzy nań miłosierdzie Boże (którego podobni nie dostępują łatwo) i w milczeniu nie podda się sądowi innych, wnet stanie się niesłychanie zuchwały, bezczelny, a co gorsza — pełen rozpaczliwego buntu spada na dziesiąty stopień pychy. I jak przedtem z wewnętrzną zarozumiałością pogardzał współbraćmi, tak obecnie — już najwyraźniej zbuntowany — gardzi również przełożonym.
49. Należy przypomnieć, że wszystkie stopnie pychy, których wyliczyłem dwanaście, można by sprowadzić do trzech. Na sześciu pierwszych zakonnik dopuszcza się pogardy braci, na następnych czterech pogardy przełożonego, na dwóch pozo- stałych — pogardy samego Boga. Zauważyć też trzeba, że dwa ostatnie stopnie pychy stają się dwoma pierwszymi, gdy idziemy w górę po stopniach pokory. I tak jak trzeba na nie wstąpić jeszcze poza zakonem, tak nie można na nie zejść, będąc w zakonie. Że zaś istotnie tak być powinno, wnioskuje- my z tego, co o trzecim stopniu pokory mówi Reguła: „Trzeci stopień wyraża się w uległości przełożonemu, a to dla miłości Pana Boga” (por. Reguła św. Benedykta, rozdz. 7). Jeśli zatem na trzecim stopniu została postawiona uległość przełożonym, która bez wątpienia już wówczas jest potrzebna, gdy nowicjusz przyłącza się do wspólnoty zakonnej — to oczywiste, że dwa poprzednie stopnie winien zdobyć wcześniej. Skoro natomiast zakonnik nie zgadza się z braćmi i gardzi zdaniem przełożone- go — cóż jeszcze może robić w klasztorze prócz zgorszenia?
Jedenasty stopień pychy: swoboda grzeszenia
50. Po dziesiątym stopniu pychy, który nazwaliśmy buntem, zakonnik, który został usunięty ze wspólnoty albo sam ją opuścił, natychmiast spada na stopień jedenasty. Wtedy to wchodzi na drogi, które ludziom wydają się dobre, ale które, jeśli Bóg nie postawi na nich tamy, doprowadzą go do otchłani pieklą, czyli do nienawiści Boga. „Bezbożnik, gdy zanurzy się w głębinę grzechów — gardzi” (Prz 18, 3). Można też jedenasty stopień pychy nazwać swobodą grzeszenia, z powodu której zakonnik, nie mając już przełożonego, którego mógłby się lękać, ani braci, których by szanował, z tym większym wyuzdaniem, podsycanym całkowitą swawolą, zaspokaja swe żądze, jakie w klasztorze hamował dotychczas wstyd i strach, jakkolwiek jednak obecnie nie boi się już ani opata, ani współbraci, nie wyzbył się jednak bojaźni Boga. Rozum jakby szeptem przypomina o niej woli, i dlatego człowiek ten dopuszcza się grzechów nie bez pewnego wahania. Niestety, podobnie jak bywa z próbującym przejść rzekę w bród — i on z wolna pogrąża się w wirze grzechów.
Dwunasty stopień pychy: nałóg grzechu
51. Gdy pierwsze występki unikną straszliwego wyroku Bożego, szuka się nowych rozkoszy; te zaś uwodzą coraz bardziej. Rozbudza się pożądanie, rozum popada w stan uśpienia, a nałóg zacieśnia pęta. Nieszczęśnik stacza się w przepaść zła i jako więzień poddany zostaje tyranii występków; w końcu pochłania go otchłań cielesnych pragnień, zapomina o po- uczeniach rozumu i bojaźni Bożej, i jak szaleniec mówi w sercu swoim: „Nie ma Boga!” (Ps 13, 1). Odtąd używa tego, co mu przyjemne, zamiast tego, co godziwe, nie dostrzegając tu żadnej różnicy; nic już nie powstrzymuje jego myśli, rąk, stóp od niegodziwości, o której rozmyśla, którą popełnia i której szuka, ale wszystko, co mu przyjdzie na myśl, na usta, co mu wpadnie do rąk — wszystko to knuje, wszystko to czyni, wszystko to opowiada, złośliwiec, samochwalca, nikczemnik. Podczas gdy sprawiedliwy, przywykłszy do dobra, wspina się po wyliczonych stopniach z radością w sercu i zwycięsko zbliża się do żywota, ów bezbożnik, schodząc po tych samych sto- pniach, bezmyślnie zbliża się do śmierci, albowiem wskutek grzesznego nałogu traci rozum i wędzidło strachu już go nie wstrzymuje. Ci, którzy są w środku drogi, trwają w niepokoju, doświadczają lęku; niekiedy dręczy ich strach przed potępieniem, to znów ulegają starym nałogom, i tak szamocąc się, opadają ku dołowi albo wznoszą się ku wyżynom. Jedynie ci, którzy są na szczycie drabiny albo, patrząc w innym kierunku, u jej początku — jedynie ci biegną bez przeszkód i trudności. Jedni, wstępując do życia, drudzy, zstępując ku śmierci; pierwsi pełni są zapału, gdyż przyciąga ich miłość, drugich spycha ciężar namiętności; u pierwszych żar serca, u drugich głupota łagodzi zmęczenie; w pierwszych miłość najdoskonalsza, w drugich skończona niegodziwość niweczy lęki. Wreszcie, pierwszym prawda, drugim zaślepienie zapewniają poczucie bezpieczeństwa. Można więc dwunasty stopień pychy nazwać nałogiem grzeszenia, w którym umiera bojaźń Boża, a rodzi się pogarda.
Jak modlić się za umarłych na duszy
52. ,,W takim wypadku nie polecam, aby się modlono” (1 J 5, 16) — pisze św. Jan Apostoł. Czy przez to, Apostole, chcesz powiedzieć, że ,,w takim wypadku” należy wątpić? Zaiste, kto kocha, niech płacze. Niech nie ośmiela się modlić, lecz niech nie przestaje żałować. Co to znaczy? Czy pozostaje jeszcze choćby tylko cień nadziei, skoro nie ma miejsca na modlitwę? Posłuchaj, co mówi dusza wierząca i ufająca, chociaż nie modląca się: „Panie, gdybyś tu był, nie umarłby brat mój” (J 11,21). Ileż w tym wiary! Wierzyła, iż Pan mógł powstrzymać śmierć swoją obecnością. Ale cóż teraz? Ona wcale nie wątpi, że Ten, który — jak wierzyła — mógł zachować żywego, może teraz wskrzesić zmarłego. „Lecz i teraz wiem — powiada — że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga” (J 11, 22). Następnie na Jego pytanie: „Gdzie go położyli?” — odpowiada: „Chodź i zobacz”. Dlaczego tylko tyle? Dajesz nam, Marto, dowody swej wielkiej wiary, dlaczego jednak, wierząc mocno, nie ufasz? Mówisz: „Chodź i zobacz”. Jeśli nie masz nadziei, dlaczego, w jakim celu trudzisz Zbawiciela? Czy może wiara niekiedy otrzymuje to, o co nie śmie prosić modlitwa? Wreszcie, Zbawiciela zbliżającego się do trupa powstrzymujesz słowami: „Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni” (J 1 1, 39). Mówisz to, powątpiewając, czy udając, podobnie jak Pan po zmartwychwstaniu, gdy „okazywał, jakby dalej miał iść” (Łk 24, 28), chociaż wolał pozostać z uczniami? O, święte niewiasty, przyjaciółki Chrystusa! Jeśli kochacie swego brata, dlaczego nie odwołujecie się do miłosierdzia Bożego, o potędze którego wątpić nie możecie, podobnie jak nie możecie nie ufać Jego litości. Odpowiadają nam: „Tak lepiej! Prosimy, jakbyśmy nie prosiły. Ufamy, jakbyśmy nie ufały. Okazujemy wiarę, lecz poskramiamy uczucie. On, któremu nie trzeba czegokolwiek przypominać, wie, czego pragniemy. Mocen jest uczynić wszystko, ale ten cud niezwykły, chociaż możliwy dla Jego wszechmocy, przewyższa wszelkie zasługi naszej małości! Co do nas, wystarczy, że poleciłyśmy wszystko Jego wszechmocy i dałyśmy okazję Jego litości; wolimy teraz oczekiwać raczej tego, co chce uczynić, niż natarczywie błagać o to, czego może nie chce. Niech powściągliwość uzupełni braki naszej zasługi”. Oto widzę, jak Piotr po ciężkim upadku płacze, ale modlitwy nie słyszę, mimo to nie wątpię w odpuszczenie grzechu jego (por. Mt 26,69-75).
53. Ucz się tez od Matki Pana naszego niezłomnej wiary w cud, a przy tym zachowania powściągliwości. Ucz się ozdabiać wiarę szacunkiem i poskramiać zarozumiałość. Oto rzekła: „Wina nie mają” (J 2, 3). Króciutko, ale z jakim szacunkiem zleciła Mu pełną litości troskę. Obyś i ty nauczył się w podobnych okolicznościach raczej pobożnie wzdychać, niż zarozumiale prosić, osłaniając cieniem skromności swą litość serdeczną, a poczętą w prośbie ufność okrywając milczeniem. Nie przystąpiła dumnie, nie wołała głośno wobec wszystkich: „Zaklinam Cię, Synu: oto zabrakło wina, biesiadnicy są smut- ni, wstydzi się oblubieniec — okaż swą moc”. 1 jakkolwiek bez wątpienia takimi i podobnymi myślami wzbierało jej serce i płonęło uczucie, dobra Matka odwołuje się do wszechmocy Syna niezwykle dyskretnie, poruszając nie tyle Jego potęgę, ile wolę. „Wina nie mają” — powiedziała. Czy może być coś prostszego? I mocniej wierzącego? Ufność nie była pozbawiona uszanowania, mowa — powagi, pragnienie — skuteczności. Jeśli więc Ona zapomina niejako, że jest Matką, i nie śmie prosić o cudowne rozmnożenie wina, to jakże ja, mizerny niewolnik, dla którego już sama służba Chrystusowi i Jego Matce jest niezwykłym zaszczytem, odważyłbym się prosić o wskrzeszenie człowieka leżącego w grobie od czterech dni?
54. Czytamy też w Ewangelii o dwóch ślepcach, z których jednemu Pan przywrócił wzrok, a drugiego obdarzył wzrokiem. Pierwszy bowiem przestał widzieć, drugi nie widział nigdy, pierwszy ociemniał, drugi ślepy się urodził. Ten, co ociemniał, wyprosił sobie cud miłosierdzia swoim żałosnym i wzruszającym wołaniem; ślepy od urodzenia doznał tym większej łaski, że Zbawiciel uleczył go bez jego uprzedniej prośby. Pierwszemu Jezus rzekł: „Twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 18. 42), drugiemu nic nie powiedział (por. J 9, 1-7). Czytamy również o wskrzeszeniu dwóch osób, dopiero co umarłych, i o wskrzeszeniu spoczywającego w grobie od czterech dni. Ale tylko martwą córkę Jaira, leżącą jeszcze w domu, przywróci! do życia na prośbę ojca, dwóch innych natomiast — mocą swej przeogromnej litości (por. Mk 5, 35-42; Lk7, i 1-17; J 11, 1-44).
55. Gdyby podobnie zdarzyło się (czego broń Boże) któremuś z naszych braci umrzeć nie tyle na ciele, co na duszy, ja, chociaż jestem grzesznikiem, dopóki będę wśród was, nie przestanę wraz z innymi współbraćmi kołatać do serca Zbawiciela. Jeśli odżyje, odzyskamy go jako brata. Jeśli zaś nie doznamy laski wysłuchania, gdy ani on nie potrafi znieść żywych, ani żywi jego i zostanie złożony na marach — ja zawsze będę wzdychał z wielką wiarą, ale nie będę więcej modlił się z dawną ufnością. Nie będę miał odwagi błagać po prostu: Przyjdź, o Panie, przywróć życie naszemu zmarłemu! Jednakże z sercem pełnym bojaźni i wzruszenia nie przestanę w głębi ducha wołać, a wtedy może spełni się pragnienie ubogich: „Gotowość serca ich usłyszy ucho Jego” (Ps 9, 17). „Czyż dla umarłych cuda czynić będziesz? Albo czy lekarze wskrzeszą, by cię sławili?” A o zmarłych przed czterema dniami: „Czy będzie kto w grobie opowiadał miłosierdzie Twoje i prawdę Twoją w zagubię?” (Ps 87, 11-12). Zbawiciel może, jeżeli taka będzie Jego wola, okazać nam pomoc w sposób wręcz nieoczekiwany, a poruszony więcej łzami niż prośbami może przywrócić umarłego do żywych i pogrzebanego odwołać z krainy umarłych. Umarłym zaś nazwałbym takiego, kto broniąc swych grzechów, spadł na ósmy stopień pychy, albowiem „od umarłego, który podobny jest nicości, ginie pochwała” (Syr 17, 26). Na dziesiątym zaś stopniu pychy (trzecim, licząc od ósmego) taki „umarły” zakonnik, usunięty ze wspólnoty klasztornej, wyniesiony bywa na „swobodę grzeszenia”. A gdy stoczył się cztery stopnie niżej, słusznie można go nazwać „pochowanym od czterech dni”, bo wnet już spadnie na piąty stopień i legnie pogrzebany we własnych nałogach.
56. Nie daj przecież Boże, byśmy się mieli nie modlić, przy- najmniej w cichości serca, również za takich; przecież i św. Paweł opłakiwał tych, o których wiedział, że zmarli bez pokuty (por. 2 Kor 12, 21). Chociaż oni sami wyłączyli się ze wspólnych modlitw, to przecież nie mogą być wyłączeni z naszej miłości. Niech baczą jednak, w jakim znajdują się niebezpieczeństwie, skoro Kościół, który modli się nawet za żydów, heretyków i pogan, nie odważa się na modły publiczne za nich. W Wielki Piątek prosi za rozmaitych grzeszników, lecz o ekskomunikowanych nie czyni żadnej wzmianki.
Zakończenie
57. Powiesz może, bracie Gotfrydzie, że napisałem inaczej, niż się spodziewałeś, i nie tak, jak obiecałem: zamiast stopni pokory przedstawiłem stopnie pychy. Otóż odpowiadam: Nie uważałem za właściwe pouczać, w jaki sposób wznosić się ku górze, skoro sam umiem tylko schodzić ku dołowi. Stopnie pokory przedstawia ci święty Benedykt, który przeszedł je najpierw w swoim sercu. Co do mnie, nie potrafię pokazać nic innego prócz upadlany. Na szczęście drogę wzwyż można znaleźć, trzeba tylko dobrze się rozglądnąć. Gdybyś, na przy- kład, chciał dostać się do Rzymu i pytał o drogę człowieka wracającego stamtąd — cóż lepszego mógłby uczynić, jak wskazać ci tę, którą sam już przeszedł’? Wymieniając grody, wioski, miasta, rzeki i góry, jakie widział, opisując własną drogę, mówiłby i o twojej. W ten sposób, idąc naprzód, rozpoznasz miejscowości, przez które tamten przechodził wracając. Podobnież w opisie stopni wiodących ku dołowi zobaczysz siady tych, które prowadzą coraz wyżej. Wspinając się po nich, poznasz je lepiej w swym sercu niż w mojej księdze. Amen.
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/regula_osb_01.html#m2