![]() |
Foter.com / CC BY-SA |
Przyzwyczaić się do śmierci
Iszo
z Kanak urodził się w roku 1854 w rodzinie chrześcijańskiej
mieszkającej w regionie nazywanym Tur Abdin, w południowo-wschodniej
Turcji. Wówczas dominowali tam Asyryjczycy, których ojczystym językiem
jest język aramejski i którym wiarę w Jezusa udało się zachować przez
prawie 2 tys. lat pomimo ciągłych prześladowań ze strony muzułmanów:
arabskich kalifów, tureckich sułtanów i kurdyjskich sąsiadów. Męczeństwo
za wiarę stało się nieodłącznym elementem świadomości każdego
Asyryjczyka, gdyż od momentu przyjęcia przez ten naród chrześcijaństwa
do czasów współczesnych średnio na każde 50 lat przypada zagłada
znacznej liczby wiernych. A ponieważ ostatnie stulecia przyniosły
nasilenie się prześladowań, w pamięci Iszo była niejedna masakra. Od
dziecka był on świadkiem obcinania głów, kawałkowania ciał i
rozstrzeliwania rodaków, którzy ze śpiewem i rozmodleni szli na śmierć.
Jeden Kurd ustawiał kilkunastu mężczyzn asyryjskich wielbiących Boga za
łaskę śmierci męczeńskiej i jednym strzałem przeszywał ich
wszystkich. Widział starca, który podpowiadał swoim katom, jak się
podcina gardło, gdyż oni mu tylko przysparzali cierpień, niezręcznie
szarpiąc nożem po jego szyi. „Żyjemy po to, by umrzeć dla Jezusa” –
mawiał Iszo. Jednak jemu samemu nie dane było umrzeć zbyt wcześnie...
Zagłada Kanak
Tej
zimowej nocy 1915 r. wioska Kanak przestała istnieć. Iszo schował się w
studni i przebywał tam dopóty, dopóki nie ustały wszelkie odgłosy –
jęki umierających, krzyki oprawców, szczekanie psów... Było ciemno, ale
po wyjściu ze studni mógł rozróżnić leżące wszędzie trupy. We wsi
mieszkało około 150 rodzin chrześcijańskich, lecz nikt nie odzywał się
na wołanie przerażonego Iszo, kroczącego dosłownie po trupach swoich
bliskich i sąsiadów. W domu, do którego wszedł, krew na podłodze sięgała
mu do kostek. Iszo przeszedł przez wieś i kroczył dalej, lecz usłyszał,
że ktoś za nim idzie. Byli to mężczyzna i kobieta, którzy wyszli na
jego wołanie. „Jestem naga, odarto mnie z ubrań i zgwałcono” –
powiedziała kobieta. Iszo oddał jej swój płaszcz i zaproponował, by
szukać ratunku pojedynczo. Gdyby zauważono ich razem, niechybnie by
zginęli.
„Gdyby Pan nie był z nami...” (Ps 124)
Michael
nie wie, jak to było możliwe, lecz pamięta, że w dzieciństwie, kiedy
mieszkał z dziadkiem w Syrii, Iszo zawsze zabierał go, odwiedzając
przyjaciół pochodzących z Kanak. Było ich sporo, około 30 rodzin. Jak
oni ocaleli? Nie wiadomo. Jednak po ludziach krążyły opowieści o
rycerzach w białych szatach, którzy bronili masakrowanych Asyryjczyków,
wyrywając ich z serca krwawych rzezi. W zimie 1915 r. oddziały tureckie i
kurdyjskie, nieraz dowodzone przez Niemców, wybiły kilkaset tysięcy
Asyryjczyków. Władze tureckie powiedziały, że każdy Kurd może zabrać
sobie wszystko, cokolwiek zdoła zrabować chrześcijanom, więc oni
gorliwie zabrali się do roboty, nie szczędząc nikogo. Za cud można
uważać fakt, że w regionie Tur Abdin do dziś żyją Asyryjczycy. Iszo na
własne oczy widział, jak Kurdowie strącili ze skały w przepaść
asyryjskiego księdza, a jemu nic się nie stało. Przerażeni oprawcy
pobiegli opowiedzieć o tym imamowi – czy przypadkiem nie Jezus uchronił
swojego sługę? Imam zgromił ich i powiedział, że to islam jest
najprawdziwszą religią. Wtedy Kurdowie pochwycili imama, zaciągnęli na
tę samą skałę i ze słowami: „Zobaczymy, czy Allah ciebie też uchroni” – strącili w dół. Czy można się dziwić, że Iszo z satysfakcją obserwował rozbijającą się o kamienie czaszkę imama?
Opowiadają
też o mieście Azah (obecnie Idil), że było to jedno z nielicznych
miast, które podjęło próbę walki. Oddziały kurdyjskie przez trzy
miesiące nie mogły zdobyć miasta, gdyż każdy atak był odpierany potężną
kanonadą z armat ustawionych w rejonie kościoła. Opór został złamany
dopiero po nadciągnięciu wojsk tureckich dowodzonych przez oficera
niemieckiego. Kiedy ten wpadł wraz z żołnierzami do kościoła, zastał tam
tłum kobiet i dzieci, trwających na modlitwie. „A gdzie są te wasze
armaty?” – spytał. Przerażone kobiety nie wiedziały, o czym mówi. W
całym mieście nie było ani jednej armaty. Opowiadają, że oficer ten się
nawrócił, a wśród Asyryjczyków do dziś czczona jest Matka Boża z Azahu,
która broniła błagającego o wybawienie narodu.
Gdzie jesteś, Boże?
Czy
w obliczu tak wielkiego cierpienia można nie zwątpić? Iszo też miał
chwile, kiedy wołał do Boga i nie słyszał odpowiedzi. Największą próbę
jego wiara przeszła w obliczu śmierci pewnego niewinnego asyryjskiego
chłopca.
Po
rozstaniu się z ocaleńcami z Kanak Iszo udał się w kierunku
miejscowości, gdzie od wieków mieszkali Asyryjczycy. Napotykał jednak
zawsze ruiny i trupy. Kiedy dotarł do pewnej wsi, zobaczył, że jest ona
zaludniona, lecz słyszał wyłącznie mowę kurdyjską. Iszo zrozumiał, że
domy Asyryjczyków zostały zajęte przez Kurdów. Nie miał wyjścia – dalsze
błąkanie się oznaczało dla niego śmierć z wycieńczenia.
Udając
włóczęgę poszukującego pracy, najął się za bochenek chleba dziennie do
wypasania bydła nowych gospodarzy wsi. Powierzono mu owce, wśród których
rozpoznał swoje własne, gdyż miały na uchu specjalne wycięcie. Cóż,
należały już do morderców, którym on teraz musiał służyć...
Pewnego
dnia we wsi pojawił się asyryjski chłopiec. Był tak piękny, że Kurdowie
oszczędzili go, przyprowadzili żywego i dali jako pomocnika Iszo. Kiedy
byli sami, Iszo opowiedział chłopakowi, kim jest i dlaczego pracuje u
Kurdów. Dowiedział się, że rodzicom chłopca obcięto głowy na jego oczach
na progu własnego domu. Ostrzegł go, że nie wolno mu uczynić nawet
znaku krzyża w obecności muzułmanów.
Zaprzyjaźnili
się i pomagali sobie nawzajem; chłopak był pilnym pracownikiem, starał
się wszystko robić dobrze. Kiedy pewnego razu nie przyszedł do pracy,
Iszo poczuł, że stało się nieszczęście. W południe powrócił do wsi i
zobaczył, jak psy szarpały resztki ciała jego małego przyjaciela; wokół
jego szyi był zawiązany sznur. Domyślił się, że widocznie dzieciaki
kurdyjskie podpatrzyły, jak on czynił znak krzyża, i za to zawiązały mu
na szyi sznur i ciągnęły po ziemi, aż umarł. Ciało porzuciły na ulicy na
pożarcie psom.
Iszo
na kolanach błagał, by mu pozwolili pochować to, co zostało z ciała
chłopca. Pozwolili mu i był za to wdzięczny Kurdom do końca swojego
życia. Nad grobem chłopca wołał do niebios i wydawało mu się, że cały
świat słyszy jego krzyk – lecz Bóg nie odpowiadał, jakby Go nic nie
obchodziły sprawy ginących niewinnych ludzi. Jakby nie ze względu na
Niego szli oni na śmierć, jak owce na rzeź prowadzone...
Widziałem niebo i piekło
Iszo
przez 7 lat pracował u Kurdów, którzy wymordowali jego rodzinę i
bliskich. Niejedno życie zdołał uratować w tym czasie – jeżeli udawało
mu się podsłuchać, na jaką miejscowość asyryjską planowany jest kolejny
atak, biegł tam nawet całą noc, by uprzedzić chrześcijan o
niebezpieczeństwie. Po upływie 7 lat uciekł do Syrii, do miejscowości
Kabre Hewore (dziś Kahtanijje), gdzie mieszkali Asyryjczycy chętnie
przyjmujący rodaków, którym udało się uciec przed masakrami w Turcji.
Ludzie, z którymi się spotykał, pamiętali go do końca życia i uważali za
świętego. Kiedy w 1940 roku zmarł, opłakiwali go wszyscy. Zawinięte w
całun ciało złożono w kościele, a następnego dnia na pogrzeb zebrali się
krewni i znajomi z całej okolicy.
Rano
ksiądz otworzył drzwi kościoła i tłum żałobników ujrzał wychodzącego
Iszo, który witał ich z uśmiechem. Przerażeni uciekli, lecz niedługo
zorientowali się, że musiał stać się cud. I rzeczywiście, Iszo opowiadał
fantastyczne rzeczy, w które nikt by nie uwierzył, gdyby jego
przepowiednie się nie spełniały z zadziwiającą dokładnością.
Do
Iszo przychodzili ludzie nawet z bardzo daleka, by po raz kolejny
usłyszeć opowieść o jego wizycie w niebie. Iszo opowiadał, że kiedy jego
ciało złożono w kościele, Matka Boża w towarzystwie dwóch aniołów
zabrała go do nieba, gdzie pokazano mu miejsca przygotowane dla
wiernych. W niebie mu się spodobało tak, że aż do samej śmierci (w 1964
roku) Iszo żałował, iż musiał wrócić na ziemię. Pokazano mu również
piekło, które było tak przerażające, że Iszo nie chciał o nim
szczegółowo mówić. Wspominał tylko człowieka, który przechodził
największe męki i najbardziej przeraźliwie jęczał. Na pytanie, kto to
jest, anioł odpowiedział, że to muzułmański prorok Mahomet. Iszo nie bał
się tego powtórzyć nawet wobec muzułmanów, choć doskonale wiedział, że
za takie słowa może zginąć. Nie da się opisać, jak bardzo to opowiadanie
utwierdzało w wierze zdesperowanych chrześcijan, mających w pamięci
bezlitosne masakry!
Niestety,
wycieczka po niebie musiała się zakończyć i Iszo otrzymał od Matki
Bożej zadanie, komu co ma przekazać. Iszo napominał księży i zapowiadał
różne wydarzenia, które wszystkie się spełniały. Na przykład miał
oznajmić proboszczowi, którego żona była niepłodna i już w podeszłym
wieku (księża w Kościele syriacko-prawosławnym mają żony), że urodzi
dwóch synów. Jednego mieli nazwać Gabriel, a drugiemu mogli dać dowolne
imię. Po roku kobieta rzeczywiście urodziła dwóch synów i jeden otrzymał
imię Gabriel. Minęło niewiele czasu i drugi chłopczyk zmarł, natomiast
Gabriel żyje do dnia dzisiejszego.
Ja chcę do nieba!
Swoją
odwagą i przepowiedniami Iszo siał strach wśród miejscowych muzułmanów.
Bali się przeciwko niemu nawet powiedzieć słowo. Lata mijały, Iszo
ukończył sto lat, lecz zachował siłę i jasność umysłu. Codziennie szedł
do kościoła, modląc się na głos i śpiewając psalmy, co jest nie do
pomyślenia w krajach muzułmańskich, gdzie publiczna modlitwa
niemuzułmanina jest karana śmiercią. W nocy, kiedy Iszo nie mógł zasnąć,
modlił się tak głośno, że słychać było go na całym osiedlu. Wszystko, o
co się modlił, spełniało się, oprócz prośby o śmierć. Ludzie nawet
zaczęli mówić, że Iszo nigdy już nie umrze. Jednak on wcale nie chciał
pozostawać na ziemi, ponieważ zaznał już smaku nieba...
„Królestwo
niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien
człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co
miał, i kupił tę rolę” (Mt 13, 44).
Michael
kończy opowieść. Łzy ściskają mi gardło. Turcja do dziś zaprzecza, by
kiedykolwiek miała miejsce masakra chrześcijan, w której zginęło około 2
milionów Ormian, Greków i Asyryjczyków. Dzisiejszy wyzwolony Irak nie
przewiduje uznania prawa Asyryjczyków do autonomii i nawet do
reprezentacji w parlamencie. Obecność 2 milionów irackich Asyryjczyków
jest ignorowana. Chrześcijański naród mówiący językiem Zbawiciela ginie,
a my o tym nawet nic nie wiemy...
Rozmowę przeprowadził i historię spisał Mirosław Rucki