![]() |
fot: wzrastanie.pl |
Miejsce i czas
Całun powstał z materiału pochodzącego z Bliskiego Wschodu. Jest nazywany popularnie „Syndonem”, co oznacza w języku greckim: „lniane płótno z Indii”, czyli z dawnej krainy Sindhu. Posiada rzadko spotykany, diagonalny („jodełkowy”) splot wykonany techniką używaną w starożytności na Bliskim Wschodzie. W materiale odkryto śladowe ilości włókien odmiany bawełny, która jest typowa dla Bliskiego Wschodu.
Amerykańscy naukowcy – Jackson i Jumper oglądając trójwymiarowy obraz płótna, zauważyli dziwne zgrubienia na powiekach Człowieka z Całunu. Ojciec F.L. Filas, teolog z Loyola University, jako pierwszy rozróżnił w powiększeniu lewego oka kształt podobny do laski augura, motywu charakterystycznego dla monet dilepton lituus (lepton) bitych za czasów Poncjusza Piłata.
Ponieważ wydawało mu się, że dostrzega również litery, zasięgnął rady specjalisty z zakresu numizmatyki żydowskiej. Ten potwierdził istnienie greckiego napisu TIBEPIO YCAI. CAPOC – Tyberiusz Cezar. Wątpliwości pojawiły się, kiedy odczytany napis okazał się błędny pod względem ortografii. Było YCAI, podczas gdy powinno być YKAI. Problem rozwiązał się sam z chwilą odnalezienia przez archeologów monet, na których występował dokładnie ten sam błąd.
Gdyby odkrycie zostało potwierdzone – na drodze elektronicznego przetwarzania zdjęć Całunu – otrzymalibyśmy nowy argument za datowaniem płótna na I wiek naszej ery. Lepton bity był bowiem w bardzo wąskim przedziale czasu – pomiędzy rokiem 30-32 n.e.
Należałoby przeprowadzić również analogiczne badania monety znajdującej się na prawym oku, na której badacze amerykańscy dostrzegli znajdujący się wokół kłosa napis APO. Takie same litery występują na lepton sipulum, datowanych na 29 rok po Chrystusie.
Wizerunek mężczyzny
Mężczyzna z Całunu był – jak na przedstawiciela ludów śródziemnomorskich – wysoki (1,81m), mocno i proporcjonalnie zbudowany. Wizerunek ciała nie nosi śladów ciężkiej pracy fizycznej ani kalectwa. Rysy twarzy są przyjemne i regularne, typowe dla Żydów sefardyjskich lub szlachetnie urodzonych Arabów. Mężczyzna nosił brodę i długie włosy.
Analiza czerwonobrunatnych plam na całunie wykazała, że krew mężczyzny należy do grupy AB Rh+.
Uwagę badaczy przykuł pewien szczegół – długie pasmo włosów widoczne z tyłu głowy, na grzbietowym wizerunku postaci. Obraz sprawia wrażenie odbicia rozplecionego warkocza. Ten rodzaj uczesania był bardzo popularny wśród Żydów. Biblista Daniel Rops twierdzi, że nosili oni włosy „zwinięte albo splecione pod nakryciem głowy, za wyjątkiem dni świątecznych”. Człowiek z Całunu mógł więc być Żydem.
Przeszedł straszliwą mękę
Przeprowadzone badania wykazały, że człowiek, który został spowity w Całun, przeżył straszliwe męczarnie. Doliczono się blisko 600 ran i obrażeń. Naukowcy stwierdzili, że rodzaj i umiejscowienie śladów krwi na Całunie odpowiada wielu faktom zanotowanym na kartach Ewangelii.
Twarz nosi ślady licznych ran: naderwanie prawej powieki, obrzęk łuku brwiowego z rozcięciem na długości 6 cm, duża opuchlizna pod prawym okiem, nabrzmiały nos, pęknięty prawdopodobnie od uderzenia kijem, obrzęk lewego policzka, trójkątna rana na prawym policzku sięgająca nosa, opuchlizna lewej strony podbródka. Na linii brody widnieją ślady wyrywania włosów wraz z wierzchnią warstwą skóry. Gwałt zadany skazańcowi nie był zwykłym „policzkowaniem”. Greckie słowo, jakiego użył św. Jan na określenie kaźni, pochodzi od wyrazu rapis, tzn. kij.
Na Całunie widać wiele śladów ran głowy. Jeden z nich – na czole – jest szczególnie wyraźny. Ma kształt greckiej litery epsilon, co wynika ze skurczu mięśni twarzy spowodowanego bólem. Ponadto odkryto wiele miejsc perforacji skóry pod włosami, powodującej charakterystyczne krwawe wysięki. Wbrew obiegowym opiniom korona cierniowa przypominała bardziej czapę czy kask, który opinał całą głowę, aniżeli znany z ikonografii wianuszek. Doliczono się 13 ran na czole i 20 z tyłu. Biorąc pod uwagę, że Całun nie stykał się bezpośrednio z bokami głowy, szacuje się, że urazów mogło być około 50.
Plecy noszą ślady wielu uderzeń. Pierwszą grupę stanowią drobne ślady ułożone w formie wachlarza obejmującego plecy oraz szczytowe partie klatki piersiowej z przodu. Skazaniec musiał być bity rzymskim batem flagrum taxillarum. Rzemienie zakończone kawałkami metalu w kształcie połączonych ze sobą dwóch kulek zwanych plumbatae lub kostkami przecinały skórę przy każdym uderzeniu. Tego typu narzędzie chłosty było używane tylko przez Rzymian. Doliczono się 120 ran. Analiza komputerowa pozwoliła stwierdzić, że kaźni dokonywało dwóch ludzi, różniących się znacznie wzrostem. Kara miała charakter „skarcenia” i dotyczyła osób, które zamierzano uwolnić pobiwszy je wcześniej prawdopodobnie aż do omdlenia.
Umarł na krzyżu
Można z całą pewnością stwierdzić, że Człowiek z Całunu umarł śmiercią krzyżową. Na jego prawym ramieniu widnieje prostokątny cień o wymiarach 10 cm na 17,5 cm oraz drugi poniżej o szerokości 12 cm. Sińce mogły powstać na skutek nacisku i tarcia twardego, ciężkiego przedmiotu o ramię. Niektórzy naukowcy uważają, że skazani na śmierć krzyżową nie nieśli całego krzyża, a tylko jego poziomą belkę zwaną patibulum, którą montowano później na pionowym słupie, pozostającym na stałe w miejscu krzyżowania.
Gwoździe wbito w przeguby, w pustą przestrzeń pomiędzy kośćmi nadgarstka, zwaną „szczeliną Destota”. Jest to sprzeczne z tradycyjnymi przedstawieniami sceny Ukrzyżowania, w których gwoździe znajdują się w zagłębieniach dłoni. Doktor Pierre Merat wykazał, że stopy ukrzyżowanego z Całunu, ułożone lewa na prawej, zostały przebite jednym gwoździem, który przebił kość stępu.
Ślady krwi spływającej pod kątem 65 bądź 55 stopni, po lewym przedramieniu, umożliwiają odtworzenie straszliwych cierpień ukrzyżowanego. Co pewien czas skazaniec usiłował unieść się dla zaczerpnięcia powietrza, opierając się przy tym na przybitych do krzyża stopach. Na kilka chwil kąt nachylenia ramion zmieniał się, co umożliwiało oddychanie. Wkrótce jednak ból oraz zmęczenie zmuszały go do ponownego opadnięcia. Ukrzyżowany przyjmował na przemian te dwie pozycje, aż do całkowitego wycieńczenia. Wreszcie, kolejny rozpaczliwy zryw konającego człowieka był ostatnim. Umierał przez uduszenie.
W celu przyspieszenia agonii łamano skazanym nogi, aby nie mogli się już na nich dźwigać ku górze w celu zaczerpnięcia powietrza. Człowiek, który spoczął w Całunie, nie miał połamanych goleni. Zmęczenie spowodowane wielokrotnym podejmowaniem próby unoszenia się, doprowadziło do skrajnego wycieńczenia mięśni, a w konsekwencji ich znieruchomienia w skurczu tężcowym, co stwierdzili patolodzy badający Całun.
Rana zadana włócznią
Na wysokości piątej przerwy międzyżebrowej, 13 cm od mostka widać owalny, lekko skośny otwór o szerokości 1,5 cm i długości 4,5 cm. Kierunek spływania krwi świadczy o tym, że w chwili zadania rany ciało musiało wisieć.
Rana pozostała szeroko otwarta, co oznacza, że zadano ją już po śmierci. Widać obfity wypływ krwi i – najprawdopodobniej – płynu zgromadzonego w jamie opłucnej, powstałego na skutek odbicia fragmentu płuc podczas biczowania.
Jak daleko sięgnęło ostrze? Zgodnie z najpoważniejszą z wysuwanych hipotez włócznia, która przebiła prawy bok, przeszyła opłucną, osierdzie oraz prawy przedsionek serca. Ślady spływającej w okolicy lędźwiowej krwi wskazują, że krwawienie było obfite nawet w poziomie, podczas przenoszenia. Gdyby ostrze ugodziło w lewy bok, wypływ krwi byłby niewielki lub nie byłoby go wcale, jako że komora sercowa z tej strony jest na ogół pusta. Inaczej ma się rzecz z prawym przedsionkiem, który napełnia się krwią z górnej i dolnej żyły głównej.
Dlaczego nie lewy bok? Ranę musiał zadać wyćwiczony w walce żołnierz. Do elementarnych praw wojskowej szermierki należało, że osłaniającego tarczą lewy bok przeciwnika, najłatwiej było dosięgnąć atakując go z prawej strony. Doświadczony żołnierz wykonywał taki cios niemal automatycznie.
Podzielili szaty?
Dwa szczegóły zdają się świadczyć o tym, że osoba z Całunu przebyła swoją ostatnią drogę ubrana. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie powszechnie znany zwyczaj obnażania skazańców. Urazy odniesione podczas biczowania powinny w normalnych warunkach zamienić się pod wpływem nacisku w otwarte do żywego mięsa rany. Dlaczego tak się nie stało? Skóra ramion chroniona była prawdopodobnie przez tkaninę tuniki. Rodzi się pytanie o przyczynę tego aktu łaski okazanego skazańcowi. Może była nim chęć ukrycia przed obserwatorami śladów biczowania, świadczących o zamiarze uwolnienia więźnia.
Człowiek z Całunu mógł upadać nie tylko pod ciężarem niesionej belki, ale i z racji owej powłóczystej szaty. Jak stwierdzili biegli, prawe jego kolano było silnie potłuczone.
Złożenie do grobu
Przed włożeniem zmarłego do grobu, Żydzi zawijali jego ciało w długi całun i obwiązywali opaskami w kilku miejscach unieruchamiając kończyny. Głowę obwiązywali oddzielną chustą.
Ciało z Całunu Turyńskiego nie zostało obmyte. Nie wytarto nawet krwi z twarzy. Stało się tak prawdopodobnie nie ze względu na konieczność szybkiego pochówku. W kodeksie hebrajskim prawo dotyczące posługi żałobnej głosiło, że skazanego na śmierć człowieka nie obmywa się i zawija tylko w jedno płótno. Obowiązywała również ogólna zasada nie obmywania ciała w szabat.
„Szabat się rozjaśniał” – relacjonował św. Łukasz (Łk 23,54), czasu więc było niewiele. Józef – ów tajemniczy uczeń Jezusa – musiał, przeciskając się wąskimi, zatłoczonymi uliczkami, dotrzeć do twierdzy Antonia, uzyskać audiencję u Piłata i wrócić z rzymskim centurionem, któremu polecono sprawdzić, czy skazaniec rzeczywiście umarł. Po drodze kupił zapewne płótno i wonności. Ciało należało zdjąć z krzyża i przenieść do pobliskiego grobu. Na wszystko miał niecałe trzy godziny, gdyż Jezus skonał w okolicach trzeciej po południu, a o szóstej rozpoczynało się święto. Na umycie zwłok mogło nie wystarczyć czasu, zwłaszcza że rytuał komplikowała mnogość przepisów Prawa.
Zmartwychwstał trzeciego dnia?
W oparciu o znajomość procesu krzepnięcia krwi, który odbywa się w kilku etapach, eksperci medycyny sądowej stwierdzili, że ciało zostało zawinięte w Całun mniej niż dwie i pół godziny po śmierci i pozostawało w nim od 36 do 40 godzin. Inaczej skrzepy rozpuściłyby się tworząc bardziej lub mniej rozlane plamy, przez co wizerunek utraciłby swoją ostrość. Na Całunie nie zaobserwowano żadnych śladów gnicia czy choćby charakterystycznych wycieków z ust, świadczących o początku rozkładu. Zagadką pozostaje jednak to, w jaki sposób Całun został zdjęty, po upływie tego czasu, z zakrwawionego ciała bez uszkodzenia fragmentów tkaniny.
Według Ewangelii Jezus zmartwychwstał „trzeciego dnia”. Przebywał więc w Całunie około 36 godzin (przez 3 godz. Wielkiego Piątku, 24 godz. Wielkiej Soboty, 9 godz. Niedzieli Zmartwychwstania).
Na Całunie nie widać żadnego śladu wyrwania ani włókników krwi, ani włókien lnu. Przeprowadzane wielokrotnie próby zdjęcia podobnej tkaniny z zakrwawionych zwłok pokazały, że niemożliwością jest otrzymanie tak nienaruszonego i wyrazistego odbicia.
Dopóki krew nie była zaschnięta, plamy zlewały się; po zaschnięciu na tkaninie pozostawały zawsze ślady odrywania. Na Całunie widać wyraźne ślady krwi i brak uszkodzeń, czego nie da się wyjaśnić naukowo ani odtworzyć laboratoryjnie. Stoimy więc wobec nierozwiązanego problemu: w jaki sposób ciało mogło zostać wyjęte z lnianej tkaniny bez naruszenia jej struktury? Nie może jednak udzielić dzisiaj żadnego sensownego wytłumaczenia.
Wierzący powie: to Zmartwychwstanie! Jest to jednak odpowiedź wiary, a nie dowód potwierdzony w sposób naukowy. Zmartwychwstanie wymyka się nauce ponieważ nie da się go opisać ani „odtworzyć”.
Nie jest prawdą, że nauka jest jedyną drogą prowadzącą do prawdy. Pragnienie wielu chrześcijan, aby wytłumaczyła ona wszystko to, co przeczy naturze, jest jednym z owoców XIX-wiecznego pozytywizmu, który prawdę upatrywał jedynie w naukowym doświadczeniu.
Całun Turyński prowokuje do zastanowienia nad istnieniem rzeczywistości niedostępnej dla ludzkiego rozumu.
oprac. Sylwester Szefer
Źródło: http://www.wzrastanie.pl/?p=329