Willem van Bergen / Foter.com / CC BY-SA |
Tymczasem świadkowie Jehowy pouczają nas o sprawach, jakie bez
trudu możemy sprawdzić, sięgając do rzetelnych, naukowych opracowań.
Najprościej jest przekonać się o braku spójności i logiki „świadków”,
jeżeli zweryfikujemy „rewelacje” dotyczące Imienia Boga, końca świata i
ukrzyżowania.
Jak brzmi Imię Boga?
Pierwszą sensacją, która pozwoliła jehowitom zgromadzić nowych
wyznawców, było „ujawnienie” Imienia Bożego. Według „świadków” Kościół
ukrywa przed ludźmi prawdziwe Imię Boga, objawione Mojżeszowi. Według
nich imię to brzmi „Jehowa”, bo tak jest napisane w Biblii hebrajskiej.
Okazuje się jednak, że to nie taka prosta sprawa. Owszem, to
prawda, że w Biblii jest napisane „Jehowa”, ale prawdą ogólnie znaną
jest również to, iż to Imię brzmi zupełnie inaczej. Każdy, kto poznał
podstawy hebrajszczyzny, wie, że język ten posługuje się pismem
spółgłoskowym. Znaczy to, że pierwotnie alfabet hebrajski w ogóle nie
zawierał samogłosek, a struktura tego języka umożliwia pisanie i
czytanie bez ich zastosowania. Dla przykładu: wyraz gewer (mężczyzna) zapisuje się tylko literami gimel-bet-resz (GWR), wyraz kadosz (święty) – literami kof-dalet-szin (KDSZ)
itd. Z reguły z kontekstu wynika, jak należy czytać dany wyraz i co on
oznacza w konkretnym przypadku, jednak czasami znaczenie słowa zależy od
samogłosek. Na przykład aby zapisać hebrajskie słowo gibor (potężny, wielki), użylibyśmy tych samych liter GWR, a wyraz kodesz (to, co święte) zapisalibyśmy identycznie jak kadosz: KDSZ.
Oczywiście taki sposób zapisu nieuchronnie prowadzi do
nieporozumień i żydowscy mędrcy zauważyli to już w starożytności.
Dlatego w czasach talmudycznych został stworzony system znaków
(kombinacje kropek i kresek), za pomocą którego każde słowo w Biblii
hebrajskiej otrzymało symbole oznaczające samogłoski; dzięki temu każde z
tych słów można już było przeczytać i zrozumieć niezależnie od
kontekstu. Jedynym wyjątkiem było właśnie Imię Boże. Dlaczego?
Otóż jak wiadomo z historii, Izrael bardzo przestrzegał przykazania
„Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy”, a
zwłaszcza przejmował się groźbą, że „Pan nie pozostawi bezkarnie tego,
który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy” (Wj 20, 7). Wypowiadanie
Imienia Bożego w życiu codziennym uważano za niedopuszczalne
bezczeszczenie świętości Bożej, w związku z czym już w czasach Jezusa
Imię Boga wymawiał tylko arcykapłan, składając raz w roku ofiarę w
Miejscu Najświętszym. W każdej innej sytuacji Żydzi zastępowali je
słowem Adonai (Pan) albo Haszem (imię).
Z tego właśnie powodu powstało coś, co wprowadziło w błąd
jehowitów. Mianowicie w starożytnym tekście Biblii Imię Boga pojawia się
wielokrotnie i jest zapisane za pomocą czterech liter oznaczających
spółgłoski: jud-he-waw-he. Uczeni żydowscy, którzy dokładnie wiedzieli, jak należy wymawiać Imię Pańskie, nie wpisali pomiędzy J, H, W i H odpowiednich znaków symbolizujących samogłoski, tylko umieścili przy nich litery: ‘a, o oraz a, sugerujące wymawianie zamiast Imienia słowa Adonai.
Nikomu to nie przeszkadzało, dopóki „świadkowie” nie ogłosili swojej
„rewelacji”. Otóż przeczytali oni to, co zobaczyli, jako: JeHoWaH,
nie mając zielonego pojęcia o tym, że owe samogłoski pochodzą od
zupełnie innego wyrazu! To „sensacyjne odkrycie” Imienia Bożego w
tekście oryginalnym spowodowało zamieszanie w umysłach wielu ludzi,
którzy uciekli z „heretyckich” Kościołów i przyłączyli się do świadków
Jehowy.
Jeżeli jednak o mnie chodzi, to ja w żaden sposób nie mogę zaufać w
sprawach wiary ludziom, którzy z powodu braku elementarnej wiedzy
tworzą „sensacyjne” odkrycia. To przecież tak, jak gdyby nagle jakiś
historyk w Polsce odkrył „prawdziwe” imię Piasta Kołodzieja, ukrywane
przed ludzkością, które brzmi „Posotiej” – bo połączył spółgłoski
„Piasta” z samogłoskami „Kołodzieja”…
Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że choć – poznawszy
przytłaczające dowody uczonych (między innymi katolickich) na kompletną
fałszywość swej interpretacji przytoczonego wyżej zapisu – „świadkowie”
już się nie upierają przy tym dziwacznym brzmieniu Imienia Bożego, to
jednak nadal uważają siebie za „świadków JeHoWy”, mimo że przecież
wiedzą, jakim nonsensem jest odkryty przez nich „sensacyjny” zlepek
liter dwóch całkowicie różnych słów.
Ile może być końców świata?
Sprawy „końców świata” w ogóle bym nie poruszał, gdyby nie fakt, że
dzisiaj jehowici nader skrzętnie pomijają ten niesławny epizod w swojej
historii. W ciągu zaledwie stu lat wyznaczali oni kilkanaście „końców
świata” – i wszystko to jedynie po to, by się przekonać, że „nikt nie
zna dnia ani godziny” (zob. Mt 25, 13). Czy warto więc zrywać z
Kościołem, przechodzić do świadków Jehowy i przez sto lat wierzyć w
kolejne „daty końca świata” – tylko po to, by ostatecznie dojść do
wniosku, że nauczanie Kościoła w tej kwestii jest biblijne i nieomylne? I
z drugiej strony: jeżeli po tylu wpadkach z „końcem świata” ktoś
zaczyna mnie pouczać o życiu wiecznym, zmartwychwstaniu, duszy i innych
sprawach ostatecznych, to czy mogę mu zaufać?
Dla mnie sprawa jest jednoznaczna: koniec świata albo był, albo go
nie było. Jeżeli święty Piotr pisze, że „niebiosa z wielkim trzaskiem
przeminą, a żywioły rozpalone ogniem stopnieją, a ziemia i rzeczy, które
są na niej, spalone będą” (2 P 3, 10) – to moim zdaniem koniec świata
jeszcze nie nastąpił. Ostatecznie jestem jednak na tyle otwarty, że
mógłbym przyjąć, iż jakiś tam niewidzialny koniec świata nastąpił, że
Jezus objął władzę gdzieś tam w niebie – chciałbym jednak wiedzieć, jak
to się ma do kilkunastu „końców świata” wyznaczonych przez świadków
Jehowy. Bo przecież jeżeli nastąpiło to w 1914 roku, to dlaczego
wyznaczano przez tyle lat po tym kolejne „końce świata”? A jeżeli świat
się skończył w 1975 roku, to po co te sensacje z rokiem 1914 i 1989?
Zastanawiające jest, jak zacięcie cały świat przeciwstawia się
nieomylności papieża. Jednakże ludzie ci zapominają przy tym, iż
papieska nieomylność jest związana wyłącznie z definiowaniem prawd
wiary, które zostały objawione nam przez Boga. Kiedy natomiast
świadkowie Jehowy ogłaszają „co trzy lata koniec świata” – i to za
każdym razem już ten „prawdziwy”, „ostateczny” – nadal znajdują się
ludzie gotowi wierzyć w ich nieomylność…
Rzymski krzyż czy „żydowski” pal?
Równie łatwo jest zweryfikować naukę jehowitów o palu. Mianowicie
według wyznawców tej sekty Pana Jezusa nie ukrzyżowano, tylko przybito
Go do pala. Dowodem tego ma rzekomo być wzmianka o wężu na pustyni,
którą posłużył się sam Pan Jezus (zob. J 3, 14). „Wąż był przybity do
pala – twierdzą „świadkowie” – więc i Jezus musiał być przybity do pala,
a nie do krzyża”. Z tym palem są jednak związane dwa problemy
historyczne: pierwszy z nich dotyczy Rzymian, a drugi – chrześcijan
pierwszych stuleci.
Jeżeli chodzi o Rzymian, to trzeba w tym miejscu przypomnieć, że
oni nie znali takiej egzekucji jak przybijanie dp pala. Wprowadzili
ukrzyżowanie jako haniebną kaźń na długo przed ukrzyżowaniem Chrystusa i
praktykowali je jeszcze długo po Jego śmierci. Źródła historyczne
zawsze opisują rzymski krzyż jako crux składający się z ramienia pionowego (łac. stipes lub staticulum) oraz poziomego (łac. patibulum).
Z reguły belka pionowa była na stałe utwierdzona w miejscu, gdzie
dokonywano egzekucji – po to, by przypominać ludności o tym, kto tu
rządzi. Belkę poziomą natomiast skazany musiał nieść sam. Nad głową
ukrzyżowanego (a nie nad złożonymi rękami skazańca, jak to się rysuje w Strażnicy) umieszczano titulus, czyli tabliczkę informującą o jego przewinieniu.
Gdybyśmy chcieli przyjąć wersję ukrzyżowania proponowaną przez
świadków Jehowy, musielibyśmy uwierzyć, że dla nieznanych przyczyn Piłat
postąpił absolutnie wbrew rzymskim regulaminom, rezygnując z
poprzecznej belki rzymskiego krzyża. Musielibyśmy uwierzyć również w to,
że apostołowie, którzy – jak pamiętamy – pochodzili z niższych warstw
społecznych, wysłali do Piłata poselstwo z prośbą o uwzględnienie
Jezusowej aluzji do miedzianego węża i przybicie Zbawiciela do pala
zamiast przybicia Go do krzyża – i że Piłat tę ich prośbę wykonał. Albo
że sam Jezus wybłagał u Piłata łaskę bycia żywcem przybitym do pala
zamiast ukrzyżowania, bo tak napisał przed tysiącem lat Mojżesz w
żydowskich księgach (choć Mojżesz akceptował jedynie przybicie do pala
zwłok przestępców – zob. Pwt 21, 22-23). Musielibyśmy uwierzyć także i w
to, że dla Jezusa specjalnie wyrwali z Golgoty staticulum i
przynieśli je do pretorium, by On miał co nieść na Golgotę (a właściwie
nie On, tylko Szymon z Cyreny). I w końcu musielibyśmy uznać za prawdę
to, że te wszystkie udziwnienia zostały pominięte przez ewangelistów lub
usunięte z Biblii przez zakłamanych księży katolickich – jedynie w tym
celu, by świadkowie Jehowy mogli po dwóch tysiącach lat odkryć prawdę…
Warto jednak w tym miejscu przypomnieć, że w początkach istnienia
nieomylnej sekty braci z Brooklynu ich symbolem był ów „pogański” krzyż
skrzyżowany z koroną. Można go sobie obejrzeć na każdej nieomylnej
publikacji wydawanej przez Stowarzyszenie Strażnicy aż do roku 1931.
Dopiero potem się okazało, że Kościół oszukuje wiernych, każąc im
wierzyć w śmierć Jezusa na krzyżu, a nieomylni „świadkowie” od zawsze są
strażnikami Prawdy...
Musimy jednak pamiętać, że według brooklińskiej wersji historii
prawdziwy pal został zastąpiony fałszywym pogańskim krzyżem w IV
stuleciu. Pomija się przy tym całkowicie fakt istnienia Kościołów
chrześcijańskich daleko poza granicami Imperium Rzymskiego i poza
zasięgiem chrześcijaństwa rzymskiego, które niosąc Ewangelię aż do Indii
i Chin, głosiły „moc krzyża Chrystusowego” i nie wiedziały nic o żadnym
palu. Świadectwo Tertuliana z roku 195 głosi, że chrześcijanie w czasie
modlitwy wznoszą ręce z otwartymi dłońmi na wysokość barków,
przybierając pozę Jezusa na krzyżu, a lecące ptaki rozpościerają
skrzydła, przypominając kształt narzędzia męki Chrystusa. Jeżeli więc w
II wieku chrześcijanie znali „prawdę o palu”, to dlaczego nie składali
rąk nad głową, jak to widzimy na obrazkach w Strażnicy? Co
więcej, Justyn Męczennik ok. roku 135, opisując krzyż Chrystusa,
porównuje go z różnymi znanymi czytelnikowi przedmiotami, z których
żaden nie jest tylko pionowym palem. Również świadectwa archeologiczne
potwierdzają używanie znaku krzyża przez gminy chrześcijańskie już w
pierwszym wieku, zarówno w Pompejach, jak i na terenie Izraela (w
Aradzie i Jerozolimie). Jeżeli więc „świadkowie” całkowicie kompromitują
się w dziedzinie tak podstawowej wiedzy, bez większego trudu dostępnej
dzisiejszemu człowiekowi, to jak mogą być autorytetem w zakresie wiedzy
duchowej, ukrytej, niezrozumiałej?
Jezus powiedział: „Jeżeli wam mówię o tym, co jest ziemskie, a nie
wierzycie, to jakżeż uwierzycie temu, co wam powiem o sprawach
niebieskich?” (J 3, 12). Jak zatem mogą „świadkowie” zrozumieć duchowe
przesłanie Biblii, kiedy negują niezaprzeczalne fakty historyczne,
tradycję i wiedzę Kościoła?
W moim przekonaniu to wygląda przecież tak, jakbym przyszedł na
operację do lekarza, od którego usłyszę piękne teorie o zdrowiu
człowieka, o medycynie i chirurgii, a czasami cytaty z łacińskich i
greckich tekstów naukowych. Oczywiście, tym wszystkim mi on zaimponuje,
ale kiedy poproszę go o zwykłe wypisanie recepty, okaże się, że ów medyk
nie umie pisać nawet po polsku! A w trakcie dalszej rozmowy, kiedy
spróbuję ustalić, co i jak on chce operować, odkryję, że człowiek ten
nie odróżnia serca od wątroby… Powinienem chyba zadać sobie pytanie: czy
jest w stanie mi w ogóle pomóc? Jak jego piękne teorie przełożą się na
moje zdrowie, jeżeli on nie ma podstawowego wykształcenia i elementarnej
wiedzy o anatomii?
Dokładnie to samo pytanie powinniśmy sobie zadać, zanim choć
odrobinę przejmiemy się straszeniem, że Jehowa zniszczy wszystkich
chrześcijan i ich Kościół. Zastanówmy się bowiem nad tym, jaką to wiedzę
językową posiadają ludzie, którzy nie dość, że nawet nie umieją
poprawnie odczytać Imienia Boga, to na dodatek, jeśli się im o tym
powie, nadal uparcie obstają przy swojej wersji przez ponad sto lat.
Czego mogą oni nas nauczyć o historii zbawienia, jeżeli zaprzeczają
najbardziej oczywistym i ogólnie znanym faktom z historii powszechnej?
Co oni mogą wiedzieć o przyszłym świecie, rzeczywistości duchowej i
życiu wiecznym, jeśli już kilkanaście razy precyzyjnie wyznaczyli
„ostateczną datę końca świata” – i dalej nie są pewni, czy on nastąpił,
czy nie? Jak można zaufać im w sprawach ostatecznych, kiedy w sprawach
doczesnych wykazują się najzupełniej elementarną ignorancją?