Ziemia objawia swoje wartości dopiero po zasiewie nie wcześniej. Dlatego dziś coś ze sztuki życia w dwóch częściach.
- Wyzwania, którym można sprostać.
- Pełnią rozkwitnąć w przyszłości.
Wyzwania, którym można sprostać
- Niechciany Pasterz
Twój kolega najczęściej wie tyle co ty; eksperci, których pełno w mediach, znają odpowiedzi na twoje pytanie, zanim je zadasz. Rodzice - rzadko, bo "bo co oni mogą wiedzieć o życiu?" - stwierdzasz krótko. Do kogo wtedy pójść? Do profesorów na uczelni? Pod ręka jest horoskop, może lepiej do wróżki - ona wyjaśni, że twoje życie jest zaprogramowane w układzie ciał niebieskich.
A co z księdzem? Czy jego też bierzesz pod uwagę jako przewodnika po trudnych drogach życia?
Mówicie, że "księża was nie rozumieją, nie mają z wami wspólnego języka, że się wami nie interesują, że żyją w swoim świecie, że są mało wyrozumiali". A jeśli już idziecie do księdza, to chcecie w nim znaleźć kogoś, kto wysłucha was do końca i nie skarci. Albo też szukacie supereksperta, który by łączył w sobie zdolności psychoterapeuty i wróżki. A on jest tylko księdze, człowiekiem wziętym spośród ludzi, powołanym nie dlatego, że był najmądrzejszy, wszechstronnie uzdolniony, ale dlatego... No właśnie: dlaczego ksiądz zostaje księdzem? Po co jest księdzem?
Mówicie czasem księżom o swoich kłopotach, a oni wam o świętych. Ty mu mówisz, że nie możesz dogadać się z chłopakiem, a ksiądz na to: "Idź do spowiedzi".
Wyniki badań pokazują, że przeciętny młody człowiek nie potrzebuje księdza, żeby go nauczył modlitwy, by wyjaśniał sprawy wiary i kwestie duchowe. Nie - to jest poza oczekiwaniami wielu młodych ludzi. Chcecie mieć kogoś bliskiego, kto wam wytłumaczy życie "po ludzku". Księża zaś ciągle to samo - o Bogu.
"Niech ksiądz wysłucha naszych problemów, kłopotów niech wskaże jak wyjść z pogmatwanych sytuacji". Tak mówicie najczęściej. Do rzadkości należą takie stwierdzenia: "Księża powinni uczyć nas Biblii, powinni nam pomagać połączyć życie z wiarą, mogliby wskazać jakieś sposoby modlitwy". Generalnie rzecz biorąc, problemy młodzieży to nie Bóg, taki jaki On jest, to nie ciekawość Pana Jezusa, to nie troska o życie duchowe, ale to "JA" młodego człowieka jest problemem.
Z jednej strony potrzeba wam księdza, a z drugiej nie chcecie przyjąć tego, a czym ten ksiądz do was przychodzi. Szukacie przewodników, ale sami chcecie nimi kierować. Wielu z nas księży, chce wam pomagać, ale niekiedy brakuje nam odwagi, by powiedzieć: "Słuchaj nie da się pewnych problemów bez Pana Boga rozwiązać". Chcecie niekiedy posługę Kościoła sprowadzić do poziomu horyzontalnego. Odniesienie ku transcendencji, ku nadprzyrodzoności zaczyna zanikać w trudnej posłudze młodym, którzy z jednej strony mówią: "Niech ksiądz da spokój z tym, co Kościół mówi" a z drugiej strony tęsknią za tym, co duchowe.
To jest konfrontacja świata z Ewangelią. I wielu z nas z tej walki wycofuje się na spokojne pozycje, które znowu określacie tak: "Nasz ksiądz odwala swoje i znika".
Jest jeszcze jeden bardzo trudny problem dla księdza w pracy z młodzieżą; "My chcemy - mówią młodzi - księdza, który będzie współczesny, tolerancyjny, wyrozumiały. Przecież nie można się kurczowo trzymać starych zasad; świat się zmienia i Kościół musi się zmienić. Więcej - wyrozumiałości dla używek życia. Dość tego konserwatyzmu. Liberalizacja seksu, aborcji, narkotyków i alkoholu. Po prostu niech Kościół zrozumie, że my chcemy żyć i czuć to życie". I tu napotykacie mur: "To grzech, tak nie wolno, to się nie godzi". I to was wnerwia. "Co ci księża sobie myślą!?" A myślą i to myślą o was - jak wam pomóc żyć, abyście życia nie zmarnowali.
Ksiądz Jan Twardowski tak przed laty mówił do kapłanów: "Pamiętajcie, że będą chwile rozczarowania w waszym kapłaństwie. Będziesz chciał mówić ludziom o Bogu, a oni będą patrzeć czyś przystojny, czy umiesz śpiewać, czy jesteś ludzki - o Boga nie będą pytać. Będziecie rozczarowani, bo was przygotowali do czego innego - i czego innego ludzie od was będą chcieli".
- Co z tym robić?
- Religijność bez Kościoła
Kościół to rzeczywistość, która ukazuje bardziej instytucjonalny charakter. Religia ujawnia charakter bardziej osobowy. Te dwie rzeczywistości: Kościół i religia są połączone układem wzajemnych powiązań i uzależnień.
Od 1989 roku dokonuje się w Polsce rozpad struktur religijno-kościelnych. Zauważa się dwie tendencje. Pierwsza polega na tym, że liczba osób szukających religii, odczuwających głód transcendencji nie spada. Dla prawie 90% młodzieży wiara religijna, choć w różnym stopniu ma istotną wartość w ich życiu osobistym.
Druga tendencja przejawia się w tym, że powstaje zbiorowość ludzi religijnych, którzy nie potrzebują Kościoła. Dla przykładu niektórzy deklarujący się jako "głęboko wierzący" uważają, że Kościoła nie potrzebują w ogóle... Nie chodzą na Mszę świętą, nie przystępują do spowiedzi. Ale są to ludzie, którzy deklarują, że mają kontakt z Bogiem. Krótko mówiąc: Kościół traci na znaczeniu, a religia zyskuje nowe oblicze.
Odchodzicie więc od Kościoła, a pozostając w sferze "ja sam się pomodlę w przyszłości będzie przeżywać kryzysy religijne i powoli od Boga odchodzić.
"Chrystus - tak, Kościół nie". Ta teza wypowiadana niekiedy przez młodych ludzi jest nieprawdziwa. Ona was nigdy nie zaprowadzi do Boga. To nie my, duchowni założyliśmy Kościół. On nie jest nam potrzebny. Sam Chrystus wybrał taką formę bycia pośród ludzi. To On go założył i w nim jest. W sakramentach świętych przychodzi do ludzi. Tam Go trzeba szukać. Nie dajcie się zwieść. Nie wystarczy, że wzruszysz się głęboko w ciszy lasu, wśród szumu fal i powiesz: "Panie, ja Cię kocham". I myślisz, że to ci wystarczy. Nie wystarczy! Nie wystarczy też, że powiesz: "Pomodlę się w pokoju, nie pójdę na Mszę świętą". I nie usprawiedliwiaj się stwierdzeniem: "Nie będę się spowiadał księdzu, bo on jest taki jak każdy człowiek". Chrystus jest w Kościele, w czasie Mszy świętej, realnie obecny i tam Go szukaj, przebij się przez zasłonę tego, co cię denerwuje. Idź do źródła wody czystej. Jeśli chcesz żyć życiem wiecznym, nie pij mętnej wody z kałuży cywilizacji!
- Zrozumieć Kościół
Tak. Trudno, bo nie jest to dzieło ludzkie. Kościoła nie założyli księża, nie zorganizował go nikt z ludzi świeckich. Założył go sam Pan Jezus. Obietnica Pana Jezusa: "Nie zostawię was sierotami" (J 14, 18) - spełniła w dniu Pięćdziesiątnicy. Zesłał On na zebranych apostołów Ducha Świętego. To był moment założenia Kościoła. Kościół to rzeczywistość Bosko-ludzka. To wybrani przez Pana Jezusa ludzie i Duch Boży, który im został udzielony. Innymi słowy - ludzie, a w nich Boży Duch.
Mówicie: "podobno tak było na początku, że wszyscy wierzący się miłowali, pomagali sobie wzajemnie. A dziś? Parafia - zbiorowisko ludzi, anonimowy tłum. Czy to jest Kościół?"
Rzeczywiście pierwsze wspólnoty żyły tak, że nikt nie nazywał swoim tego, co posiadał. Wszystko mieli wspólne. Pierwszy Kościół trwał na łamaniu chleba (Msza Święta), na modlitwie i w trosce o siebie nawzajem. Wszystkich łączyła nić wiary. Ten pierwszy etap życia Kościoła być może bardziej niż dziś ujawniał rzeczywistość duchową. Pamiętajcie jednak, że Kościół to dwie rzeczywistości w której jest to, co niewidoczne i to, co materialne, zewnętrzne - struktura - i to jest widoczne.
Na przestrzeni wieków te dwie rzeczywistości nie zawsze zachowywały równowagę. Kiedy próbowano tworzyć Kościół środkami świeckimi, odsuwano na plan dalszy to, co duchowe, co jest istotą Kościoła, i wówczas dominowała instytucja. Dopiero równowaga pomiędzy strukturą a charyzmatem daje podstawę do rozwoju wspólnoty, która z jednej strony potrzebuje wolności w realizacji Bożych darów, a z drugiej potrzebuje struktury, aby owe chryzmaty potwierdzić.
Zapytacie: "to jak tę wspólnotę budować?"
Żeby nie budować parafii na wzór organizacji świeckich, trzeba mieć wspólnotę celu, który stanowią wiara w Pana Boga i miłość braterska. Trzeba posiadać wspólnotę środków prowadzących do tego celu, a więc przystępować do sakramentów świętych i rozważać Słowo Boże. Co zatem łączy ludzi zebranych w takim Kościele? Miłość Chrystusa - nie interes.
Celem organizacji świeckich jest interes doczesny. Środki prowadzące do tego celu są naturalne, a więź międzyludzką kształtują elementy zewnętrzne.
Kościół ma inną misję: ma doprowadzić człowieka do wspólnoty z Bogiem i ma budować więzi międzyludzkie. Raz założony ciągle jest budowany.
Zechciejcie więc współtworzyć ten Kościół, a może łatwiej będzie go wam zrozumieć. Tylko bądźcie ostrożni, abyście w tej budowie nie odrzucili czegoś, co zniekształci ideę Jezusa.
- Osobista więź
Jak do tego dochodzić? A może najpierw osobiste doświadczenie: ja i On; Bóg i człowiek. Ta relacja wydaje się być kluczem do osiągnięcia doświadczenia religijnego, a w konsekwencji do przyjęcia wiary. Osobiste doświadczenie ''dogadania sę'' z Bogiem może być pomostem do świadomego i aktywnego uczestnictwa w życiu Kościoła.
Jeśli dogadałeś sie z Bogiem, jeśli masz osobistą więź z Nim, to nie zatrzymuj się na indywidualnym doświadczeniu Boga. Ktoś, kto Go doświadczył prawdziwie, powinien Go ukazać innym, powinien się Nim podzielić we wspólnocie.
Bóg daje sie człowiekowi po to, aby Nim obdarowywać innych. Stań przy swoich biskupach, przy swoim proboszczu, aby z nimi zaświadczyć, że Jezus Chrystus żyje prawdziwie w Kościele, tak jak w twoim sercu. Jezus nie jest już tylko twój. Prawdziwie twój - znaczy prawdziwie wszystkich. Dojrzała postawa osobistej wiary owocuje wiarą we wspólnocie. Więc decyduj: czy chcesz żyć w ''kościele złudzeń''- czy w Kościele Jezusa Chrystusa.
- Pora na decyzje
Diagnozy socjologiczne mówią o pewnych zmianach religijności, nie mówią o upadku religijności w przyszłej Polsce. Mówią o zmianach. Zmiana ta polega na przejściu od religijności dziedziczonej do religijności przeżywanej. Co to oznacza? Religijność przestaje być wartością tradycyjną, a staje się doświadczeniem osobistym. Oznacza to tyle, że jeśli ktoś urodził się w rodzinie wierzącej, to wiara nie zostaje mu przekazana automatycznie. Dziś człowiek sam chce zdecydować, wybierać. Jest to przejście od religijności dziedziczonej do wartości osobistej. Krótko mówiąc - nie przewiduje się jakiegoś gwałtownego odwrotu od religii, ale przewiduje się, że nie będzie ona przekazywana jak do tej pory przez tradycję, że będzie ona stanowić przedmiot osobistego wyboru. Świadoma osobista decyzja - to kierunek przyszłości ludzi wierzących.W warunkach kształtowania się społeczeństwa pluralistycznego wiara nie będzie tylko sprawą urodzenia czy kulturowego dziedziczenia; jestem Polakiem - to jestem wierzącym. Środowisko społeczne nie będzie gwarancją przekazywania wiary. Będzie ona przede wszystkim wyrazem świadomej i osobistej decyzji.
W Polsce będzie pełno różnych zawirowań idei i uderzeń fal. Ostry wiatr potrafi wysmagać twarz, a silne porywające fale wypłukują nawet małe kamienie. Jeśli twoja wiara będzie silna, zdecydowana, nie powtarzana za kimś - tylko twoja - wtedy pozostaniesz człowiekiem wiary, inaczej roztopią cię ideologie, nowe prądy i ciekawostki pseudo-religijne. Wiara nie wybrana będzie za słaba. Możesz nie wytrzymać.
- W poszukiwaniu przygody
Myślę, że w parafii jest modlitwa, zwykłe życie Kościoła - Msza święta, Różaniec, majowe. A na Lednicy jest przeżycie pewnie duchowe. Dlatego fajnie. Wielu młodych ludzi żyje w poszukiwaniu mocnych doświadczeń religijnych i przeżyć duchowych. Szukają coraz mocniejszych wrażeń duchowych. Nie od rzeczy jest stwierdzenie, że rośnie liczba młodych, którzy religię traktują jak telewizor z pilotem. Dopóki daje poczucie bezpieczeństwa, pobudza moje przeżycia emocjonalne, zostaję przy niej, gdy zaczyna wymagać, modlić się rytmem formuł właściwych życiu liturgicznemu - przełączam się na inny kanał.
Kościół takich ludzi zatrzymuje na chwilę, tak długo, jak długo daje intensywne świąteczne przeżycie, w rodzaju lednickiego zlotu, sylwestrowych spotkań wspólnot z Taizč - a później oni znikają - czekając na kolejne doświadczenie religijne.
Emocje i doznania duchowe są dziś dla was produktem, a Kościół sklepem z konkretną ofertą duchową. Oczekują gotowych recept na bezbolesne życie. Oczekują również ofert na to, co fajne nawet w sferze ducha.
Tego, co jest atrakcyjne duchowo dla was, młodych - zdaje się - że my księża, nie potrafimy przenieść - ani Lednicy, ani Toronto czy Taizč - na życie codzienne w parafii. Nie chodzi o to, aby odrzucić różaniec, majowe, ale w tradycyjne, uświęcone przez Kościół formy wnieść to, co jest wasze, autentyczne, nawet emocjonalne. Bo gdy wniknąć w głębię tego, co jest przesłaniem Lednicy, Taizč, to można tam odkryć tradycyjne formy w atrakcyjnym wydaniu, które dotykają głębi serca. Spróbujcie więc wnosić nowe w to, co stare, aby było wasze i kościelne - Chrystusowe.
- Czy wartością jest przyjemność
Słowem prośba wielu młodych ludzi jest taka: ''Niech Kościół zrozumie, że nam potrzeba takiej wartości, jaką jest przyjemność''. Ale z badań wynika też, że młodzież za największą wartość w swoim życiu uważa szczęśliwą rodzinę i odwzajemnioną miłość. Z jednej strony chce seksu bez ograniczeń, a z drugiej - trwałych związków małżeńskich. Czy to jest możliwe do pogodzenia? Jeśli życie ogranicza się tylko do myślenia o tym, co teraz, co w tym momencie, to rzeczywiście, to pragnienie musi być zaspokojone. Zaspokojenie jednej potrzeby budzi głód następnej, do tego stopnia, że sam człowiek staje się jednym wielkim pragnieniem wołającym ''Kochajcie mnie!'' Sam zaś jest niezdolny kogokolwiek pokochać.
Jeśli twoje życie ma mieć pewną perspektywę, to w przykazaniach Bożych nie będziesz widział tylko zakazów i ograniczeń, spróbuj zobaczyć dydaktykę Boga wobec ciebie. Te przykazania do czegoś prowadzą... Kościół chce ci pomóc - byś znalazł odwzajemnioną miłość, byś miał szczęśliwą rodzinę. Nie należy do przyjemności Kościoła czynić ludzi nieszczęśliwymi, dając im namiastki szczęścia, ale jego zadaniem jest dawać szczęście trwałe. Więc się nie denerwuj, gdy ci ksiądz mówi: ''Nie wolno, grzech'', bo to ''nie wolno'' prowadzi - do wolności. Nie da się zbudować życia szczęśliwego pomnażaniem przyjemności.
Pełnią rozkwitnąć w przyszłości
- Msza Święta w moim życiu
Odwiedziłem kiedyś w Laskach Warszawskich znaną mi od lat starszą siostrę zakonną, będącą już na emeryturze. W rozmowie zapytałem - co Siostra teraz robi - tyle czasu wolnego. Czekam na śmierć - odpowiedziała, a twarz miała pogodną, oczy - choć zmęczone - pełne szczęścia.Na śmierć - no nie proszę siostry - tak chciałem jakoś złagodzić realizm starości. Tak, proszę księdza - bo wie ksiądz, ja wstąpiłam do zakonu, aby na Niego oczekiwać, aby się z Nim spotkać. I to jest dla mnie najważniejsze. To była moja droga życia. I teraz już tak bliziutko.
Rozumie ksiądz - tak bliziutko. I już będę z Nim.
To co najważniejsze.
Gdzie ona się tego nauczyła? Codziennie patrzyła na Jezusa, słuchała Go, przyjmowała Go do swojego życia. A to wszystko na Mszy świętej. Tam się uczyła żyć.
A wielu z nas pyta: Po co Msza święta? Co mi ona może dać?
Ksiądz na kolędzie zapytał małe dziecko - jak zwykle księża to robią - czy ty chodzisz do Kościoła? Tak z rodzicami. A gdzie? Do którego Kościoła? Tu niedaleko, taki kolorowy. Jak się nazywa? Nie wiem. Tata mówi zawsze - jedziemy do Carrefura.
Nowe współczesne sanktuaria.
W niedziele przy centrach handlowych zapełniają się parkingi, ludzie głodni wrażeń śpieszą po nową dostawę marzeń, iluzji, plastikowych namiastek, szczęśliwego życia. A potem wracają do domu, bagażniki pełne, ale smutne serca. Dlaczego tak pusto, skoro tak pełno?
Jest głód, którego się nie oszuka.
Młodzi ludzie na szyi dziś zamiast medalika mają amulet, w ręku telefon komórkowy, na biurku komputer wpięty w światową pajęczynę. A wieczorem dziesiątki telewizyjnych programów. Cały świat pod ręką. Oto jest życie.
Powiesz: co mi jeszcze potrzeba? Tu tętni życie!
Jeśli tak - to, dlaczego płaczesz, kiedy wszyscy pójdą spać?
To, dlaczego wegetujesz bez marzeń, bez nadziei, bez radości.
Dlaczego przez łzy wypowiadasz - nie chce mi się dłużej żyć.
Jeśli masz wszystko, co ważne, a brak ci tego, co najważniejsze - rzeczywiście nie chce się żyć.
A Kościół, co dzień sprawuje Mszę świętą, abyśmy mieli życie i mieli je w obfitości. W niedzielę Msza Święta dla ciebie.
Skarb na wyciągnięcie ręki. Nadprzyrodzone źródło bije życiem.
Powiesz - to nie dla mnie. Ja tego nie czuję.
Msza święta mnie nudzi.
Przychodzimy ze świata, który jest spektaklem atakującym zmysły, wyobraźnię, intelekt.
Coraz większe bilbordy, chcą nas powalić na kolana.
Ktoś, kto wchodzi do Kościoła, jest tak oślepiony światem, że nie widzi białego chleba i jest tak ogłuszony, że nie słyszy: To jest Ciało moje .; Bierzcie i jedzcie.; Czyńcie to na moją pamiątkę.
Msza święta jest skromna - bogactwem jest sam realnie obecny Pan Jezus.
Przez wieki Kościół strzeże tego, co najistotniejsze w taki sposób, aby nie przysłonić tego kawałka chleba.
Msza św. nie będzie cię bawić, nie będzie też wykładem argumentów intelektualnych, nie będzie atrakcją jedną z wielu. Tu rozdaje się pokarm na życie wieczne. Tu wraca się do tego, co najważniejsze.
Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.
Msza święta nie jest tylko obrzędem, który dzieje się obok mnie. Jeśli tylko pozwolimy - staje się ona wydarzeniem, które wciąga nas do swego wnętrza. Nadaje sens wszystkiemu, co ze sobą wnosimy, co nas wewnętrznie przekształca.
Jak nią żyć na co dzień? Jak żyć poza Kościołem Mszy świętej.
Wśród młodych chrześcijan w Ameryce rozpowszechnia się zwyczaj noszenia specjalnej bransoletki. Gdy podnosi się rękę jak do modlitwy, przed oczyma staje wygrawerowany na tej bransoletce napis: Co zrobiłby Jezus? Tzn. jak zachowałby się w sytuacji, której ja się właśnie znalazłem.
Zdarzyło się kilka lat temu, że niezrównoważony psychicznie człowiek wtargnął do pewnej amerykańskiej szkoły z bronią w ręku i zaczął strzelać do wszystkich. Jeden ze świadków tego wydarzenia, który cudem przeżył, opowiadał, że wtedy każdy usiłował ratować siebie przed kulami. Jego zasłoniła koleżanka z klasy. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego przyjęła kulę przeznaczona dla niego? Trudno mu było na to odpowiedzieć - dopóki nie przypomniał sobie, że w krytycznym momencie, dziewczyna trzymała rękę podniesioną do góry. Miała więc przed oczami słowa wyryte na noszonej przez siebie bransoletce: Co zrobiłby Jezus?
Jej zachowanie było odpowiedzią - tak, zrozumiała miłość Jezusa.
Każda Msza święta przypomina nam najmocniej, jak tylko się da - co zrobił Jezus dla mnie, dla ciebie, dla każdego człowieka na ziemi.
Wychodząc z Kościoła nie możemy tego stracić z oczu. Wiem, co zrobił Jezus i wiem, co ja mam robić: kochać jak On, przebaczać jak On, walczyć jak On, umierać jak on, zmartwychwstawać jak On.
Święty Leon Wielki napisał: Uczestnictwo w Ciele i Krwi Chrystusa sprawia, że przemieniamy się w to, co przyjmujemy.
Za wielką cenę zostaliśmy nabyci.
Prawosławny Arcybiskup Anton Bloom opowiadał w swojej książce epizod z czasów wojny domowej, która wybuchła w Rosji po rewolucji październikowej. Oto w jednym z miast oblężonych przez czerwonogwardzistów mieszka żona carskiego oficera wraz ze swoim małym synkiem. Obrona miasta słabnie, czerwonogwardziści są coraz bliżej, a żona oficera wie, że ich wejście do miasta oznacza wyrok śmierci dla niej i jej synka. W pewnej chwili pojawia się w jej domu Natalia - młoda dziewczyna. Mówi: - masz mój paszport. Bierz chłopca i uciekaj. Ja zostanę tutaj i podam się za ciebie. Nie mam przecież dzieci. Natalia decyduje się na prawie pewną śmierć, wcale nie będąc pewna, czy jej ofiara uratuje życie matki i dziecka. Udało się. W zamęcie panującym w Rosji przedostali się do Francji. Po latach matka opowiedziała swojemu synowi o Natalii. Młody chłopak powiedział wtedy swojej matce: mamo, jak cenne musi być nasze życie, skoro ktoś za nie zapłacił własną śmiercią.
Arcybiskup Bloom dopowiada: matka i syn żyją śmiercią Natalii. Natalia żyje w nich. A dzięki komu my żyjemy?
Cieszymy się naszym życiem, nie zawsze świadomi tego, komu je zawdzięczamy. Jak dzieci, które nie znają swoich rodziców.
Kościół, sprawując Eucharystię, mówi nam, kto za nas zapłacił własną śmiercią. Jak cenne musi być moje życie, skoro Jezus zapłacił za mnie swoją śmiercią. Jezus żyje we mnie.
- Wiara codzienności
Od święta jest ubranie.
Chrześcijaństwo jest czymś więcej - jest życiem.
Trzeba się życia wiary nauczyć za młodu.
Przyjdą dni doświadczenia - i co wtedy będzie?
Jeden z moich kolegów tak mi opowiadał: ''Moi rodzice mieli dość duże gospodarstwo. Tata był dobrym gospodarzem. Był też człowiekiem pobożnym. Kiedy wydano po raz pierwszy Biblię Tysiąclecia, moja najstarsza siostra ofiarowała ją ojcu. Tata często ją czytał. W zimowe wieczory siedzieliśmy w izbie. Mama robiła z siostrą coś na szydełkach, tata czytał na głos Biblię. W lecie, gdy był czas żniw, po obiedzie była przerwa w pracy, mama sprzątała, a tata siedział w cieniu starej jabłoni i czytał sobie Biblię. Ten obraz został mi głęboko w świadomości. Jako dzieci patrzyliśmy na ojca trochę ze zdziwieniem.
Tata lubił konie. W gospodarstwie były dwie piękne klacze, które co roku miały małe źrebaki. Pewnej wiosny jedna z tych klaczy przed urodzeniem źrebięcia padła. Płakaliśmy, mama udawała, że nie jest tak źle. Ale wszyscy czuliśmy, jakie to nieszczęście dla gospodarstwa, a szczególnie jaki to cios dla ojca. Pamiętam, kiedy przyszedł do domu wieczorem, mama spytała: ''Co teraz będzie?'' A ojciec tak odpowiedział: ''Pan dał, Pan zabrał''. Wtedy nie rozumiałem tych słów. Pojąłem je na pierwszym roku studiów, gdy przyszedłem do seminarium.
Czytaliśmy księgę Hioba. W pierwszym rozdziale czytam: ''Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan - niech będzie imię Pańskie błogosławione''. Po latach uświadomiłem sobie, że nie były to słowa mojego ojca. On po prostu w chwili nieszczęścia modlił się słowami księgi Hioba. Tak się z tą Biblią zaprzyjaźnił, tak się z nią zżył, że gdy stało się w gospodarstwie nieszczęście - to on w odpowiedzi na to słowami Hioba wypowiedział Bogu swoje: ufam''.
Imitatio Dei - naśladowanie Boga. Czy rozumiesz dlaczego w młodości trzeba nauczyć się żyć wiarą?
- Życie jest sztuką
Życie jest sztuką.
Tej sztuki trzeba się uczyć.
Jak można się uczyć sztuki mądrego życia?
W czasie wieczoru autorskiego zapytał ktoś Andrzeja Seweryna: ''Jak to się stało, że pan jako Polak, tak dobrze poznał tajemnicę sztuki francuskiej? Jak pan osiągnął taką zdolność, będąc obcokrajowcem, że Francuzi pana podziwiają, jak swojego wielkiego artystę?''
Andrzej Seweryn odpowiedział wtedy tak: ''Wykonywałem wszystkie polecenia swoich przełożonych, nawet te, które wydawały mi się bezsensowne. I w tym bezsensownym poleceniu odkrywałem nowe korytarze, które prowadziły mnie w głąb. Nie jest łatwo słuchać innych. W każdym artyście jest coś takiego, że chce robić to, co potrafi, do czego jest przekonany. I to jest piękne, ale przeszkadza słuchać innych i robić rzeczy pozornie bezsensowne, przez które odkrywa nowe dotąd nieznane korytarze''.
Dlaczego nie umiesz żyć?
A może trudno ci jest posłuchać pozornie bezsensownych rad starszych.
Wiesz dlaczego młodzi ludzie nie słuchają starszych?
Bo ludzie starsi mówią powoli... Ale tak przekazuje się mądrość.
Młodzi chcą szybko, dynamicznie - a czego chcą?.. To już nieważne, zresztą mniejsza o to. Może dlatego mijają mądrość, którą od zawsze przekazuje sie powoli.
- Modlitwa
Czasu mi brak, wydarzeń wiele. Wiele - ale życie nie po to jest, aby brać, przypomina Stanisław Sojka - ale aby dawać.
Jak tu zdążyć ze wszystkim przed zachodem słońca?
A właściwie to przed czym zdążyć?
Przed nocą? Przed końcem świata?
A może trzeba zdążyć się ze sobą spotkać?
To też. Ale jest jeszcze jedno spotkanie - od którego zależy wartość innych spotkań. To spotkanie z Panem Jezusem. To spotkanie uczy, jak mądrze żyć.
Podczas jednej z pielgrzymek do Polski Ojciec Święty Jan Paweł II nocował w rezydencji arcybiskupów warszawskich na ulicy Miodowej. Opowiadał ksiądz Prymas, że jako gospodarz - wiedząc, że Ojciec święty wcześnie się modli - postanowił przyjść do kaplicy tak wcześnie, by móc go powitać. ''Niestety - opowiada ksiądz Prymas - było już za późno. Zanim wstał dom, zanim wstali gospodarze i pozostali goście - on już był na stanowisku.''
Im więcej ma pracy Ojciec Święty, tym więcej się modli. Jakaś równowaga pomiędzy działaniem, a modlitwą. Cały dzień spotkań. Więc potem pół nocy spędzone w kaplicy. Jan Paweł II swą siłę czerpał ze spotkań z Panem Bogiem. Były one jego tajemnicą.
Wstajesz z rana - już późno! Przeżegnaj się - niech to będzie dzień rozpoczęty w Jego imię. Błyskiem myśli ogarnij to, co cię czeka. I idź - a On będzie szedł a tobą.
A wieczorem - zmęczony. Jeszcze film. Trzeba pocztę internetową przejrzeć. Jeszcze. co jeszcze?
Stop!
Ktoś, kto Boga z rana poprosił - wieczorem klęka na chwilę. I pyta się samego siebie: Co ja dzisiaj przeżyłem? Trzeba to jakoś podsumować.
Słońce, idąc spać, żegna się ostatnim spojrzeniem. A ty?
Spójrz na Pana. Powiedz Mu słowo: ''dziękuję'', a może ''przepraszam'', albo popatrz na Niego milczeniem.
I idź spać - zmęczony, ale pobłogosławiony.
Modlić się - ale jak?
''Denerwują cię te formuły wyuczone na pamięć - mówisz - Są takie zimne, nie moje. Boję się grzechu, więc je odmawiam, ale się nie modlę...''
Jeśli tak, to może mów Panu Bogu tak po prostu o wszystkim swoimi słowami. O tym, czym żyjesz, i tym, co cię martwi i o tym, co cię cieszy.
Jednego dnia będzie to modlitwa radosna - jak szczęśliwy był dzień. Może będzie to modlitwa żalu, zmartwienia, a może bólu - bo taki jesteś. I tym się módl.
Będzie też taki dzień, kiedy myśli będzie trudno sformułować. Wtedy wracaj do modlitw wyuczonych kiedyś w dzieciństwie. Szukaj modlitw napisanych przez kogoś i nimi się módl.
- Wyleczony z nienawiści
Powiesz - nie potrafię.
Chcę o tym zapomnieć, ale ten żal.
On wraca i nie mogę kochać jak kiedyś.
Musisz się leczyć, by odzyskać miłość.
Denerwują cię ludzie.
Zranili głęboko.
A może oszukali.
Nienawidzisz ludzi - bo obłudni.
Jak tak można?
Nie da się żyć, będąc zatrutym nienawiścią.
Ludzie są do kochania. Nie do nienawiści.
Klerycy naszego seminarium chodzili kiedyś na praktyki duszpasterskie do Sióstr Matki Teresy przy ulicy Grochowskiej. Gromadziła się tam dość duża grupa bezdomnych, zaniedbanych mężczyzn.
Klerycy posługę wobec tych ludzi rozpoczynali godzinną adoracją Najświętszego Sakramentu. A dopiero później kąpali podopiecznych, strzygli i myli im włosy, opatrywali rany. Zapytałem kiedyś siostrę przełożoną: ''Czy muszą tę godzinę adorować Najświętszy Sakrament przed pracą?''. ''Muszą - odpowiedziała. Inaczej nie dadzą rady dotykać ciał zaniedbanych ludzi. Będą się ich brzydzić...''
Adoracja - sam Jezus uzdalnia człowieka do tego, co po ludzku nie możliwe. Co odrzucone przez świat, kochane przez Boga.
Jest taki lekarz, który leczy z nienawiści. Zna lekarstwa na twoje uprzedzenia i żal może wyleczyć.
Jego przebodli - a nie dał się zabić nienawiścią.
Próbuj razem z Nim mówić: ''Panie przebacz mu , bo nie wiedział, co czyni''.
A później.
Później spróbuj spojrzeć na. Bo gdy miłość z krzyża spływa, rodzi się przebaczenie. Złoty jubileusz małżeństwa - szczęśliwi staruszkowie odbierali medal od Prezydenta Rzeczpospolitej. Po spotkaniu młoda dziennikarka pyta prawie osiemdziesięcioletnią panią: ''Co trzeba robić, aby przeżyć razem tyle lat?'' ''Dziecko - mówi starsza pani do dziennikarki - trzeba umieć przebaczać''.
- Zakończenie
Jak?
''Umówiliśmy się na Placu Zbawiciela - mówi młody chłopak. Czekałem na nią z pewnym niepokojem - bo ostatnio się kłóciliśmy. Patrzę, a ona wychodzi z Kościoła. Zapytałem: ''Po coś tam była?'' Odpowiedziała mi: ''Poszłam się pomodlić przed obrazem Matki Bożej, aby być lepsza, i aby nam się spotkanie udało''. Proszę księdza - jak jej nie kochać, skoro ona Boga prosi, aby umieć mnie kochać''.
Dobro doznaje przebudzenia w spotkaniu z dobrem.
Dlatego życzę wam: Tam gdzie nie ma miłości, zaszczep miłość, a znajdziesz miłość.
ks. prof. dr hab. Krzysztof Pawlina